wtorek, 29 listopada 2016

X. Inwazja



“Dobrze, że jesteś, bo już się bałem,
że do końca życia będę niczyj.”
~ Jarosław Borszewicz


Nie dotykaj mnie! — ryknęła, w panice próbując się od niego odczołgać.
Znieruchomiał, w pokojowym geście unosząc ku górze obie dłonie; wiedział, że każdy jego gwałtowny ruch wprawiłby dziewczynę w jeszcze gorszy stan paniki. Oddychała głośno, patrząc na niego rozwścieczonym, głodnym zemsty wzrokiem. Była napięta jak struna, która w każdej chwili mogła się zerwać i nieźle go okaleczyć.
— Wszystko w porządku, Lucy? — zapytał, taksując ją badawczym wzrokiem.
Heartfilia kontrolnie zerknęła na obserwującą ją Anayę, która uniosła się lekko na swoim materacu i obserwowała z przestrachem tę zaskakującą scenę.
Wróciła spojrzeniem do intruza i zacisnęła mocno szczęki, odruchowo próbując uwolnić spętane ręce. Nie mogła na niego patrzeć; sama świadomość tego, że przebywał z nią w jednym pomieszczeniu sprawiała, że robiło jej się niedobrze. W dodatku doprowadzał ją do białej gorączki, zwracając się w tak spokojny i łagodny sposób.
— Wynoś się stąd, rozumiesz? — wycedziła przez zęby, podkurczając nogi. — Nie chcę na ciebie patrzeć. Najlepiej przestań istnieć, Mest.
Wzięła krótki wdech, widząc jego minę. Chociaż chciał to przed nią skrzętnie ukryć, jego usta zadrżały. Odwrócił prędko głowę od światła, opadając w końcu na kolana i pozwalając jej dostrzec, że był prawdziwie roztrzęsiony.
— W co grasz tym razem? — warknęła, nieco zbita z tropu jego zachowaniem. Z jednej strony wiedziała, że mogła to być zwykła podpucha, z drugiej jednak coś w tym wszystkim było nie tak. — Po co tu przylazłeś?
— Wyjaśnić — odparł cicho, a jego głos w połowie słowa się załamał. Krył usta za sterczącym kołnierzem skórzanej kurtki i wciąż na nią nie patrzył. — Chcę tylko, żebyś wiedziała…
— Zamknij się! — Wyrzuciła przed siebie jedną nogę, nie mogąc się powstrzymać przed tym, by go kopnąć.
Przechylił do tyłu ciało, prawie lądując plecami na Anayi. W końcu ponownie popatrzył w oczy Lucy, które połyskiwały od zbierających się łez.
Dziewczyna wpadła w obłęd; jednocześnie pragnęła, by w tamtej chwili jego sylwetka zalała się krwią, by cierpiał, by nie wydusił z siebie już żadnego słowa. Z drugiej strony zaś potrzebowała tego, by powiedział cokolwiek i sprawił, że dziewczyna poukładałaby sobie nieco w głowie.
— Próbowali mi wmówić, że to Zeref zabił mojego brata… — wyszeptała, ledwo przepuszczając kolejne słowa przez ściśnięte gardło. — Wszyscy tak uważają… ale ten nieśmiertelnik, twój cyniczny uśmiech. Przyznaj, ty to zrobiłeś, prawda?
Zamilkła, doglądając jego czerwonych oczu. Choć przydługie, zmierzwione włosy opadały mu na twarz i skutecznie je zakrywały, to w tamtym momencie patrzył prosto na nią, odsłaniając przy tym ciemne tęczówki. Była pewna, że jego rzęsy były mokre, połyskiwały nieco w ciepłym świetle lampy.
Przez krótką chwilę zastanawiała się, czy aby na pewno przed nią znajduje się ten sam Mest, którego znała.
— No mów! — krzyknęła, wznosząc się na kolanach. — Nagle ci języka w gębie zabrakło, ty pieprzony draniu?! Wcześniej byłeś bardziej wygadany!
— Nie zabiłem twojego brata, Lucy… — Zacisnął zęby i skrył twarz w dłoniach, przechylając się do przodu. — Nie zabiłem go, naprawdę.
Anaya wzniosła się do siadu i odsunęła w kąt, nie chcąc przebywać w pobliżu Grydera. Była wystraszona zarówno jego wizytą, jak i postawą Lucy, która w tamtym momencie w większym stopniu przypominała kata. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że ten chłopak czegoś się cholernie bał.
— Zeref wcisnął mi ten nieśmiertelnik i powiedział, że mam ci go jedynie dać do ręki! — Popatrzył na Heartfilię i uderzył dłońmi o beton. — Nie miałem pojęcia, że to wszystko tak wyglądało. Nie miałem pojęcia, Lucy!
— Łżesz!
Zerwał się gwałtownie i chwycił za ramiona, uderzając dziewczyną o ścianę. Anaya poderwała się na nogi, odruchowo chcąc pomóc swojej towarzyszce, jednak Lucy posłała jej dziwne spojrzenie, które powstrzymało ją od dalszego udziału.
Czy Heartfilia próbowała go do czegoś sprowokować?
— Ty nic nie rozumiesz… — wyłkał w końcu, a blondynka w niedowierzaniu wiodła wzrokiem za łzami spływającymi po jego twarzy. — Już dawno powinnaś być martwa, Lucy! Ale nigdy nie chciałem cię zabić. Od samego początku nie chciałem cię skrzywdzić. Byłem dłużnikiem Zerefa, który miał ze mną skończyć. Powiedział, że daruje mi życie, jeżeli coś dla niego zrobię. Miałem się tobą zająć. Zdobyć twoje zaufanie, a na koniec do niego zaprowadzić.
Lucy się rozluźniła. Tak, niejednokrotnie ją okłamał i wiedziała, że nie mogła mu ufać, jednak to, jak na nią patrzył, sprawiało, iż była niemalże pewna co do szczerości tego wyznania, jakim ją obdarowywał.
— Zawsze gdy na ciebie patrzyłem, nie mogłem zrozumieć, czego on mógł chcieć od tak kruchej, cudownej dziewczyny… Dlatego szybko porzuciłem prawdziwy cel swojego zadania, Lucy. — Nachylił się nad nią i oparł czoło o jej nos, by po chwili unieść nieco głowę i patrzeć jej prosto w oczy. — Chciałem cię stąd zabrać. Uciec z tobą jak najdalej, ukryć przed Zerefem, choćby miało to oznaczać wieczne życie w biegu. Nie chciałem mu cię oddać… ale pojawił się ktoś inny.
Jego palce boleśnie zacisnęły się na skórze Lucy, co sprawiło, że straciła swoją wcześniejszą pewność siebie. Choć wydawał się być spokojny, to wypowiedziane przez niego ostatnie słowa zdawały się być przesiąknięte toksycznym jadem.
— Widziałem to, co stało się wtedy pod szkołą, kiedy przyszedł was przeprosić, a ty uciekłaś… — Zbliżał się do niej coraz bardziej. Czuła, jak jego oddech delikatnie pieścił jej usta, przywracając kilka wspomnień z niedalekich czasów. Czasów, kiedy jeszcze tuliła się do jego piersi, mówiła o swoich marzeniach i obawach, szeptała o tym, jak bardzo stał jej się bliski. — Mimo to, w twoich oczach dostrzegłem coś innego niż strach. Wahałaś się. Nie miałaś pojęcia, co zrobić, jaką podjąć decyzję. Już wtedy wiedziałem, że zostałem uprzedzony; oddelegowany w najciemniejszy kąt, którego miałaś już nie odwiedzać. Dawałem się ponieść zazdrości, obserwując, jak powoli uciekasz mi z rąk, prosto do młodszego Dragneela. Chciałem spróbować się go pozbyć, sprawić, bym w twoim życiu ponownie był jedyny, ale mi na to nie pozwoliłaś. — Westchnął głośno, drżącym wdechem pozbawiając ją resztek spokoju. — Koniec końców cię znienawidziłem.
Mest bez uprzedzenia, zupełnie nagle i gwałtownie przywarł do ust Lucy, wypuszczając przy tym nosem głośny oddech. Anaya miała wrażenie, że była zaskoczona bardziej od samej Heartfilii, która przez kilka pierwszych sekund nawet nie drgnęła.
Gryder cały się napiął, lekko wznosząc ciało na kolanach. Był ponad nią, okalał chłodną, dziewczęcą twarz swoimi ciepłymi dłońmi i z dziwną pasją spijał z jej suchych ust zapomniane poczucie bezsilności, które dopadało go przy każdym pocałunku, którym obdarowywali się po pojawieniu się Natsu. Już wtedy wiedział, że ją tracił. A teraz? Teraz już w ogóle do niego nie należała. Potrzebował jednak tego, by jeszcze na krótki moment zatrzymać się i skosztować owego okropnego uczucia po raz ostatni.
— Mimo to… — wyszeptał, kiedy zapłakana dziewczyna gwałtownie obróciła głowę, chcąc przed nim uciec.
Nie udało mu się wydusić z siebie kolejnej myśli, ponieważ jego komórka zaczęła sygnalizować o połączeniu. Rozdrażniony sięgnął po nią, a Heartfilii udało się jedynie dostrzec wielki napis Zeref.
— Halo… — mruknął, wstając z wolna.
Lucy z niedowierzaniem obserwowała, jak jego zrozpaczona aura ponownie wraca do mrocznej normy, a twarz, chwilę wcześniej wypełniona goryczą, przybiera normalny wyraz. Gdzieś na krańcu jej świadomości rozległ się dziwny trzask, który uświadomił jej to, co tak naprawdę się przed chwilą stało. Sprawił, iż zrozumiała w jaką pułapkę wpadła. Przegrała z Mestem, a raczej tym, co niegdyś ich łączyło.
Jego krótkie, zdawkowe odpowiedzi w żaden sposób nie były w stanie przytoczyć sensu przeprowadzonej pomiędzy mężczyznami rozmowy. W końcu wrzucił komórkę do kieszeni i odszedł w stronę drzwi, przy których na moment się zatrzymał.
— Zostawię wam lampkę, żebyście do reszty nie oszalały — mruknął, dziwnie się uśmiechając.
Lucy miała wrażenie, że ktoś wbił w jej serce setki tysięcy małych szpileczek, które boleśnie dawały jej znać o głupocie, jaką się wykazała. Mimo to chciała go wysłuchać. Zrozumieć, dlaczego w ogóle podjął się współpracy z Zerefem. Po tym wszystkim pojęła, że spory wpływ na to miała znikoma różnica charakterów pomiędzy tą dwójką.
— Lucy… — Anaya przywołała dziewczynę szeptem do siebie.
Heartfilia popatrzyła na nią i zamrugała kilka razy, chcąc odpędzić łzy i nabrać ostrości widzenia. Mrowiły ją usta, bolał ją brzuch; miała wrażenie, że w ten sposób wyssał z niej całą energię.
W końcu zyskała okazję zobaczyć, jak wyglądała jej towarzyszka. Miała długie, jasne jak zboże, gęste, blond włosy, splecione w niedbałego, grubego warkocza. Była niewielka, może wzrostu Levy, szczupła i widocznie wysportowana. Najwięcej uwagi przykuwały jednak jej duże, jasno-szare oczy, które kontrastowały z brudną buzią.
— Nie dziwię się, że Sting tak się w tobie zakochał… — zaśmiała się przez łzy, opierając potylicę o ścianę. Czuła się bezsilna i próbowała uciec myślami od wydarzeń sprzed chwili. — Bardzo ładna z ciebie dziewczyna, wiesz?
— Lucy, to nie jest czas na żarty… — mruknęła, próbując się do niej zbliżyć. Widziała, jak bardzo jej towarzyszka była zdruzgotana, jednak nie miała pojęcia jak jej pomóc. — Co to było? Lucy, kim on jest?
— Moją gorzką przeszłością, Anaya…

< <> >

— Czego chciałeś? — mruknął Gryder, wchodząc do gigantycznego holu.
Miejsce, w którym znajdowała się kryjówka Zerefa, za nic w świecie nie przypominało tajnej bazy. Budynek, w którym przebywali, był zwykłą willą położoną w tokijskich lasach, której budowa nie została ukończona. Od dawna jednak nikt się nią nie interesował, więc Zeref pod przykrywką fałszywych danych wykupił ją razem ze sporym obszarem gęstwiny i właściwie mógł robić tam co mu się tylko żywnie podobało.
Kilkoro młodych chłopaków stało pod oknami i wyglądało na plac przed siedzibą, po którym kręciło się około dwudziestu innych ochroniarzy. Zeref niecierpliwie czekał na Fairy Tail i spotkanie z jego członkami, jednak jego głód mógł w pełni zostać zaspokojony dopiero przy spotkaniu z Natsu.
Dragneel stał u stóp głównych schodów i wpatrywał się w niewielkie ciało przed sobą, z malującym się na buzi cierpkim uśmiechem. Jedynie podobny jemu szaleniec byłby w stanie wyczytać z tej potwornej, obłędnej twarzy, co tak naprawdę mogło chodzić po jego głowie. Jak straszne, przerażające myśli zaprzątały jego umysł, jakie tragiczne plany snuł wobec kolejnych swoich wrogów.
Na pytanie: kim jesteś? sam nie był w stanie sobie odpowiedzieć. Czasem miał się za nikogo, czasem za ikonę zła, a jeszcze innym razem — za kogoś, kto nie mógł znaleźć swojego miejsca na ziemi. Od kiedy zmarła jego najukochańsza matka, nie wiedział, gdzie się podziać. Przeszkadzali mu ludzie. Myślał o tym, by poderżnąć gardło większości mijających go osób. Oni byli. Oddychali. Odbierali mu radość z bycia samotnikiem.
Nienawidził ich.
Nienawidził matki, która zmarła, poświęcając swoje życie dla egzystencji młodszego brata.
Nienawidził Natsu, który zabrał życie jego ukochanej rodzicielce.
Nienawidził ojca, który patrzył na to wszystko i nic z tym nie zrobił.
Wierzył, że jedynym sposobem na to, by jego osmolona złem i żądzą krwi dusza w końcu zaznała spokoju, było wykończenie wszystkiego, co przyczyniło się do tego tragicznego zdarzenia. Inni umierali z jego rąk często przypadkiem. A jeszcze inni czekali na jego wyrok za to, że mu w tym przeszkadzali.
I dokładnie ci mieli się zaraz pojawić w jego lokum, osobistym pandemonium, gdzie to on sprawował władzę. Niczym Szatan czekał na nich i nie przestawał myśleć o tym, jak pozbawi ich nic niewartego życia.
— Zabierz ją stąd — odezwał się w końcu, gardłowym, pozbawionym emocji głosem, stojąc wciąż nad leżącą na ziemi, nieprzytomną dziewczyną.
Wpatrywał się w jej zmęczoną, posiniaczoną twarz ze swego rodzaju nostalgią, jednak Mest miał wrażenie, że najchętniej ją również zabiłby w trybie natychmiastowym. O ile już nie była martwa.
— Ty ją tak urządziłeś? — mruknął, podnosząc z ziemi wątłe ciało. — Myślałem, że jednak nieco ci na niej zależy.
— Mavis była tylko narzędziem — odparł Zeref, odwracając się w stronę szerokich schodów, prowadzących na górne piętra willi. — A narzędzia się czasem tępią, Doranbolcie.
Gryder westchnął, robiąc zniesmaczoną minę; nigdy nie był w stanie zrozumieć swojego szefa — jego toku rozumowania, poczynań i spostrzeżeń wobec świata. Zawrócił  w kierunku obszernego salonu, pozbawionego jakiegokolwiek światła. Położył ostrożnie dziewczynę na nieco zniszczonej sofie. Nie ruszała się, była chłodna; jednakże wciąż miarowo oddychała, co dawało mu pewność o jej żywocie. Miał dość oglądania trupów, szczególnie kobiet, co do których Dragneel był niesamowicie brutalny. Nie rozumiał, dlaczego wywierały na nim taki wpływ. Mavis jednak była inna; Zeref traktował ją inaczej. Nie odpychał od siebie, nie życzył źle, nie sprawiał bólu.
Co miało się zmienić dzisiaj?
Zacisnął pięści, próbując odgonić od siebie wizerunek Lucy. Tak cholernie się bał, że Zeref dostanie również ją i potraktuje tak samo jak te inne. Albo stokroć brutalniej, ze względu na Natsu.
— Dlaczego masz cierpieć za nic? — Westchnął cicho i podszedł do jednego z okien, przez które mógł doglądać leśnej drogi prowadzącej z jednej z autostrad. Przez chwilę rozpamiętywał twarz przestraszonej Lucy i uśmiechnął się pod nosem, zerkając przez ramię na Mavis. — Dlaczego tak bardzo pragniesz sama spisać się na straty?
Mest… — Męski głos dobiegł go z kieszeni bluzy. Sięgnął po krótkofalówkę, odruchowo kierując się od razu w stronę drzwi.
— Tak? — mruknął, mijając kilku młodych chłopaków, pilnujących zejścia do piwnicy.
Chyba już nie jesteśmy w tym lesie sami.
— Nie ruszajcie Natsu Dragneela… — warknął, czując jak jego wnętrze wypełnia nieopisana euforia.
Wiemy, szef by nas zabił.
Wrzucił urządzenie z powrotem do kurtki i pchnął oba skrzydła gigantycznych, dębowych drzwi, wyprowadzających na plac przed willą.
— On będzie mój… — syknął pod nosem.

< <> >

— Dobrze… — szepnęła Erza, kończąc połączenie telefoniczne. Wrzuciła komórkę do kieszeni spodni i wzięła głęboki wdech. — Ludzie Kaguyi i Jury obstawili już wschód i zachód.
Popatrzyła na Laxusa, który pakował za pasek chyba setny zapasowy magazynek. Choć wyglądał na opanowanego, dało się go przyłapać spoglądającego na własne, drżące dłonie. Zamyślał się, gubił wątki, przekręcał słowa, bez powodu na kogoś naskakiwał. Wyglądał jak kłębek nerwów. Jego ludzie wiedzieli, że nie chodziło o ogólny strach, związany z akcją. Już niejedną taką, a nawet większą, miał za sobą.
Chodziło jedynie o życie Lucy, które kryło się za wielkim znakiem zapytania.
— Ichyia jest na tyłach — mruknął Jellal, który rzucił swoją bluzę na pobliskie krzaki. — Właściwie to jesteśmy gotowi.
— Juvia? — Gray popatrzył na ukochaną, która koczowała na jednej z gałęzi dębu i obserwowała plac. — Oni wiedzą, prawda?
— A jak myślisz? — sarknęła, spoglądając w jego stronę z wyrzutem. — Ich teren otacza prawie setka osób i to na własne życzenie. Brakuje tylko komitetu powitalnego, ale na to chyba nie mamy co liczyć.
— Widzę Mesta — szepnął Gajeel, dzierżący w dłoni lornetkę. — Mam dziwne wrażenie, że na nas czeka.
Natsu podniósł się z pnia, słysząc wzmiankę o Gryderze. Od kiedy tylko to wszystko się zaczęło, miał trzy cele.
Pierwszy? Sprawić, by Lucy była bezpieczna.
Drugi: zabić Mesta.
Trzeci — zniszczyć swojego brata.
Nie obchodziło go dosłownie nic po za tym.
Rozejrzał się dookoła: oni nie znaleźli się tam jako Fairy Tail, a neutralni ludzie, mający do załatwienia coś osobistego. Choć mieli być dla siebie zupełnie obcy od momentu wprowadzenia Protokołu Duchów, to działali jako jeden organizm. Nie wiedział, co miało nastąpić po zakończeniu tej wojny; być może znowu miał stracić ich wszystkich z oczu, zgubić się i od początku próbować ich znaleźć. Bał się. Cholernie się bał. Nie chciał znowu zostać sam.
Nie chciał się pogubić.
— Słuchajcie, nie ma na co czekać. — Sting zwrócił uwagę zebranych, podchodząc bliżej ze swoim kuzynem. — Nasi ludzie obstawiają cały front, razem z waszymi.
— Czekają na sygnał do otwarcia ognia — dodał Rogue — a to otworzy nam drogę do środka. Może i wiedzą, że miało się tu zjawić Fairy Tail, ale wydaje mi się, że nawet sam Zeref nie przeczuł, iż pojawią się tu inne gildie.
— Nie byłbym tego taki pewny — mruknął Natsu, chowając za pasek swój cenny nóż. — Nieważne, o czym myśli. Zawsze znajduje tysiąc alternatyw.
— Natsu, nie pocieszasz nas nawet w najmniejszym stopniu — zakpił Gray, nerwowo zaciskając zęby.
— Juvia, jesteś gotowa? — Jellal podał dziewczynie rękę, kiedy schodziła z pnia. — To my musimy zacząć całą dywersję.
Lockser skinęła głową, unikając wzroku Graya. Oczywiście, że chciała być blisko niego podczas takiej akcji. W ogóle nie podobało jej się to, że ona miała toczyć wojnę na zewnątrz, a jej ukochany w samym epicentrum. Obiecała sobie, że jeżeli oboje wyjdą z tego żywo, to przyciśnie go do tego, by oboje ustosunkowali się wzajemnie co do własnych uczuć.
— Natsu, nie rób nic pochopnie — mruknął Eucliffe, podchodząc do chłopaka. — Zakładam, że sam doskonale wiesz, że jakiekolwiek rozwścieczenie Zerefa może doprowadzić do tragedii.
— Sting — mruknął Dragneel, spoglądając na przyjaciela — możesz mi coś wyjaśnić?
Chłopak popatrzył na niego znacząco, by mówił dalej.
— Dlaczego zdecydowałeś się pomóc? Dlaczego Lucy popchnęła cię do zgody?
Eucliffe patrzył przez chwilę na chłopaka z uwagą, po czym roześmiał się i teatralnie otarł nieistniejące łzy.
— Natsu, ja nic do niej nie mam — powiedział, podwijając rękawy bluzy. — Po prostu… bardzo ją polubiłem. To przyjemna, ciepła osoba. Jest też kimś, kto sprawił, że mój drogi kumpel Dragneel stanął na nogi. Głupio byłoby mu nie pomóc i zmarnować życie takiej fajnej istotki, którą jest Lu, nie uważasz?
Natsu uśmiechnął się pod nosem.
— I chyba wciąż pragnę spłacić dług wdzięczności. Uratowałeś mnie i Anayę… — powiedział ponuro, jednak kąciki jego ust wciąż wzbijały się ku górze. — Wiem, że już jej tu nie ma… ale nie darowałaby mi, gdybym wam nie pomógł. Pragnę to zrobić nie tylko dla was i siebie… chcę dotrzymać danego jej słowa, oddać w ten sposób ostatni hołd.
— Mój kuzyn tak szybko dorasta — wtrącił Rogue, przysłuchujący się tej krótkiej rozmowie i zmierzwił włosy Stinga. — Nie dajcie ciała tam w środku, bo własnoręcznie was ubiję.
— Ty też zostajesz? — zapytała Erza, zainteresowana jego słowami.
— Na powietrzu — szepnął, odchylając materiał skórzanej kurtki — pracuje mi się lepiej.
Scarlet wlepiła strwożony wzrok w arsenał materiałów wybuchowych, jakie trzymał przy sobie Cheney. Sam Natsu był w szoku, mimo że znał piromaniaczne zapędy chłopaka.
— Erza.
Dziewczyna odwróciła się i prawie złamała nos o twardą klatkę piersiową Jellala. Popatrzyła mu w oczy, które kryły w sobie w tamtym momencie coś cholernie mrocznego.
— Porozmawiajmy.

— Juvia!
Lockser podniosła wzrok na Graya, który zatrzymał się ze dwa metry przed nią i odruchowo ją zlustrował od stóp po sam czubek głowy. Zassał policzki, nie chcąc głośno skomentować obcisłych jeansów i czarnej bokserki, które podkreślały każdy fragment jej smukłego ciała w iście kuszący sposób.
— Słucham? — mruknęła melodyjnie, wsuwając magazynek w pistolet. — Mów, nie mam dużo czasu.
— Juvia, chodzi o to, że… — Zmieszał się. Kręcił głową na boki, by na sam koniec włożyć dłonie do kieszeni bluzy i wbić spojrzenie w czubki własnych butów. — Kiedyś powiedziałem ci, że musisz mi dać czas na odpowiedź… minęły praktycznie trzy lata, a ja wciąż nie umiem się zebrać…
— Gray…
— Ale nie będę dłużej uciekał — warknął, podrywając na nią swoje spojrzenie. — Chcę z tobą być już zawsze, więc nie daj się tam zabić, dobrze?
Wpatrywała się w niego, swoiście zszokowana i miała wrażenie, że zaraz zemdleje. Nie mogła uwierzyć, że powiedział jej coś takiego tuż przed tak poważną akcją, wymagającą potwornego skupienia. Jeszcze nigdy nie czuła się tak zdekoncentrowana, jak w tamtej chwili.
— Że też musiałeś wybrać sobie taki moment… — mruknęła, śmiejąc się nerwowo. Gray napiął się cały, mając wrażenie, że dziewczyna zaraz wpakuje mu kulkę między oczy. — Masz tupet, Fullbuster!
— J-Juvia…
— Zamilcz… — syknęła, biorąc głęboki wdech. — To chyba o ciebie powinnam się martwić — prychnęła, wciskając broń za pasek. — Proponuję mały układ.
— Mianowicie? — zapytał, zaintrygowany jej miną.
Dziewczyna podeszła bliżej niego i zadarła do góry głowę.
— Jeżeli wyeliminuję więcej ludzi od ciebie, zrobisz to, co ci każę — oznajmiła, wbijając palec w jego pierś.
— Rozumiem, że to działa w obie strony — parsknął, próbując opanować swoją wyobraźnię.
— Owszem. — Zwróciła się na pięcie i zaczęła oddalać. — Dlatego upewnij się, że umiesz dobrze liczyć, Fullbuster.
Chłopak odprowadził ją wzrokiem, nie ściągając z twarzy uśmiechu. W kieszeniach jednak wciąż krył swoje dłonie; a raczej zaciśnięte w pięści palce. Juvia nie była zabijaką. Tylko informatorem, który wyszkolił się jedynie w samoobronie. Nie rozumiał, dlaczego zgłosiła się do dywersji… albo nie chciał dopuścić do siebie tej myśli.
— Weź się w garść, parchu! — Słowa Erzy poprzedziło silne uderzenie w plecy. — Uwierz w nią! Przecież na tym jej zależy.
— Erza…
— Nie zastanawiaj się nad jej decyzją — szepnęła Scarlet, ciągnąc go w stronę oczekujących przyjaciół. — Ma dokładnie ten sam powód co my.
Spojrzał w jej stronę jeszcze ten jeden raz. Determinacja, jaka malowała się na jasnej buzi Juvii sprawiła, że z całych sił zapragnął wygrać ten zakład.
Ta walka miała być przełomowa pod wieloma względami.

< <> >

— Dlaczego dołączyłaś do organizacji? — Anaya patrzyła na Lucy ze zbolałą miną.
Wiedziała, że Heartfilia wciąż nie mogła pozbierać się po tym, co zrobił jej Mest, dlatego starała się skupić jej uwagę wyłącznie na sobie.
— Chciałam stać się silniejsza… — odparła spokojnie, obracając leniwie głowę w stronę towarzyszki.
— Udało ci się?
— Wydaje mi się, że tak.
Anaya westchnęła głośno i utkwiła wzrok w ciemnym suficie. Nigdy nie potrafiła do końca zrozumieć ludzi, którzy udzielali się w takich organizacjach. Zastanawiało ją to, czy lubili adrenalinę, czy może byli zdesperowani. Jednak widząc Stinga i jego zaangażowanie w to wszystko, sama czuła jakiś dziwny pociąg do Sabertooth. Chciała móc iść z nim ramię w ramię, tępić wszelkiego rodzaju sukinsynów, do których miała uraz. Ale czy to na pewno miało być wystarczającym powodem do wstąpienia w szeregi płatnych zabójców? Bo właściwie… byli nimi.
— Nie chciałaś przystąpić do Sabertooth? — Lucy nieco się ożywiła, wypowiadając na głos myśli Anayi. — Twój facet tam rządzi. Mogłabyś mieć całkiem dobrą posadkę.
Dziewczyna wybuchła krótkim, gwałtownym śmiechem, na moment sprawiając wrażenie wariatki. Spoważniała po chwili, jednak nikły uśmiech wciąż błądził po brudnej buzi.
— Niejednokrotnie rozmawiałam o tym ze Stingiem, ale byłam odprawiana z kwitkiem i wielkim fochem z jego strony — wyszeptała, zabawnie pociągając nosem. — Powiedział, że nie ma na to szans, że w życiu mnie w to nie wciągnie. Jednak któregoś dnia oznajmił, iż jest na to jeden sposób.
— Jaki?
— Jeżeli uda mi się go zabić, spokojnie będę mogła dołączyć do szeregów Sabertooth.
Lucy pokiwała zabawnie głową, czując coraz większe zmęczenie.
— Czyli po sprawie…
— Niekoniecznie — mruknęła Anaya — średnio trzy razy w tygodniu próbuję go zadźgać lub odstrzelić z jego własnej broni. Sprytu mi nie brakuje, umiem też szybko biegać… ale nie ukrywajmy, on jest doświadczony. Dlatego każda moja próba kończy się fiaskiem.
— Naprawdę biegasz z gnatem i celujesz do kogoś, kogo kochasz? — zaśmiała się, z niedowierzaniem jej się przyglądając.
— Nigdy go nie odbezpieczam — wyszeptała, zmieniając nieco ton. — Czekam po prostu na moment, kiedy przystawię mu lufę do głowy i powiem pif, paf, jesteś mój.
Lucy przyglądała się nostalgicznemu wyrazowi twarzy Anayi. Może było w niej coś niepokojącego, ale to, jak zmieniało się jej spojrzenie i głos, gdy tylko wspominała o Eucliffie, napawało ją pewnością o jej uczuciach. Pasowali do siebie; oboje tajemniczy, zdystansowani i w jakiś sposób zmysłowi. Pragnęła ujrzeć moment, w którym Sting i Anaya się zobaczą, a on zrozumie, że jego ukochana jest cała i zdrowa.
— Co to było? — Anaya cała się spięła, słysząc jakieś okrzyki.
Heartfilia ściągnęła brwi, nasłuchując w skupieniu niepożądanych dźwięków. W ułamku sekundy cisza została przerwana serią niezbyt silnych wybuchów, które wprawiły w delikatne drgania cały budynek. Kurz i tynk zsypały się im na głowy.
— Co się dzieje?
— Przyszli… — szepnęła Lucy, jakby w transie patrząc na drzwi. — Przyszli po nas, Ana.

< <> >


— Widzicie coś? — mruknął Mest, stojąc na schodach prowadzących do wejścia.
Miał stamtąd dobry widok na cały plac, obstawiony przez uzbrojonych po zęby ludzi. Czuł na sobie naprawdę wiele par oczu; posiadł wrażenie, że niektóre wypalały w jego ciele dojmująco bolesne rany. Nie miał pojęcia, ilu wrogów się spodziewać. Zeref uprzedzał go, że zjawi się maksymalnie dwadzieścia osób i tego starał się trzymać, ale z każdą minutą nabierał dziwnego poczucia nadchodzącej bezradności; kompromitującej przegranej.
— Nic… — odparł jeden z chłopaków stojących kilka metrów przed nim.
Gryder zamknął oczy i wziął głęboki wdech. Wrócił myślami do Lucy i zacisnął zęby, kiedy dokuczliwie zamrowiły go usta. Próbował odgonić od siebie wszystkie uczucia; pozostać zupełnie pustym i skupionym na tym, bo dostać w swoje ręce Natsu Dragneela, jeszcze przed Zerefem. Potem naprawdę mógł umierać.
— Mest, patrz!
Otworzył błyskawicznie powieki i skupił wzrok na głównej bramie, którą pozostawili otwartą na życzenie Zerefa, jako znak zaproszenia dla oczekiwanych gości. Z uwagą przyglądał się młodej parze ludzi, która przekroczyła ogrodzenie i wolnym, acz stanowczym krokiem, parła w ich kierunku. Byli zupełnie niewzruszeni tym, że poplecznicy starszego Dragneela ostrzyli na nich noże i gotowi byli otworzyć ogień.
Choć chłopaka kojarzył jedynie jak przez gęstą mgłę, to zdeterminowana twarz niebieskowłosej dziewczyny sprawiła, że przeszły go dosyć intensywne dreszcze. Wciąż słyszał w głowie jej przesiąknięty jadem głos, który zwracał się do niego tamtego wieczora w hotelu.
— Och, nie zabijajmy jej — mruknął jeden z chłopaków, celujących do intruzów — mam inny pomysł na karę dla takiej niegrzecznej dziewczyny.
Mest zbył jego słowa i gestem ręki dał swoim ludziom znać, by wstrzymali się ze strzelaniem. Ani on, ani Zeref nie pragnęli dzisiaj żadnego masowego rozlewu krwi. Chodziło im jedynie o pojedynczą jednostkę, której wciąż nie dostrzegał.
Wyszedł im naprzeciw i zatrzymał się dopiero w odległości jakichś pięciu metrów, przez chwilę mierząc się wzrokiem z Jellalem, którego chłodny wyraz twarzy nie zmienił się nawet na moment. Oprócz nich, nie dostrzegał nikogo.
— Ładnej armii się dorobiłeś, drogi Doranbolcie — rzuciła swobodnie Juvia, przeczesując dłonią bujne włosy. Choć wyglądała na niewzruszoną, w środku czuła, że jej szanse na śmierć z każdą chwilą wzrastają. — Lepiej powiedz, gdzie jest Lucy, to może was oszczędzimy.
— Wiemy, że będzie was góra dwadzieścia osób — rzekł spokojnie Gryder, biorąc wdech. — Nie macie z nami szans, dziewczyno. To my was wszystkich oszczędzimy, jeżeli wydacie nam Natsu. Istnieje cień szansy, że Lucy wróci do was cała i zdrowa, ale tego nie mogę zagwarantować.
Fernandez parsknął groźnie, zaciskając zęby i sięgnął gwałtownie po broń, lecz Juvia powstrzymała go zanim zdążył chwycić pistolet.
— Chyba nadal czegoś nie rozumiesz — wyszeptała, podnosząc z powrotem wzrok na swojego wroga. Zaśmiała się niczym opętane przez demona dziewczę i popatrzyła prosto w jego oczy. — Może nie minęło wiele czasu, ale powinieneś się już czegoś nauczyć, Mest.
— To znaczy?
— Przede wszystkim tego, że znowu się mylisz…
Gryder ściągnął brwi i cofnął się o krok, widząc, jak dziewczyna unosi dłoń w jego stronę. Przez ułamek sekundy pomyślał, że dzierżyła w niej broń, ale owa rzecz nie przypominała pistoletu. Nagle jej ramię wzniosło się ku górze, a na jej bladej buzi przez krótką chwilę widniał najbardziej cyniczny uśmiech, jaki kiedykolwiek mógł widzieć.
Usłyszał dziwny strzał, następnie świst. Dookoła niego zrobiło się dużo jaśniej; spojrzał w górę, gdzie smuga dymu naznaczała w powietrzu ścieżkę racy, wznoszącej się z niebywałą prędkością ku niebu. Nagle wybuchła, rozdzielając się na dziesiątki świecących punktów, które miały na celu tylko jedno…
— Giń — syknęła Lockser, kiedy Jellal przyłożył do skroni Mesta swoją broń.
Gryder rozchylił usta, w głowie odliczając trzy, cenne jak tlen sekundy do swojej śmierci. Był pewny, że to naprawdę koniec, dopóki w jego głowie nie pojawił się obraz Lucy, który po chwili został zastąpiony przez wizerunek Natsu. Przypomniał sobie, że jeszcze nie mógł umrzeć; to jeszcze nie była ta chwila. Zacisnął zęby i mimo zszokowania całą sytuacją, wywinął się Jellalowi i odbił kawałek dalej, z przerażeniem obserwując, jak po ogrodzeniu okalającym posiadłość, wspinają się dziesiątki ludzi. Przypominali pająki, które z całych sił pragnęły zaatakować ich gniazdo w towarzystwie dzikich okrzyków, które tylko potwierdzały słowa Juvii.
Mylili się.
Mest zaczął w panice rozglądać się dookoła i obserwować, jak ludzie zaczynają się wzajemnie dopadać. Swoisty niepokój dopadł go jednak dopiero wtedy, kiedy dwóch obstawiających go chłopaków, runęło na ziemię, obezwładnionych przez Lockser i Jellala. Dziewczyna przeciągnęła się jak kot i odchyliła do tyłu głowę.
— Jeden zero, Gray! — ryknęła triumfalnie.
Jak na zawołanie zza jej pleców wybiegli ludzie, których Mest spodziewał się najmniej. Jedyne czego był pewny to fakt, że gdzieś pomiędzy nimi musiał znajdować się Natsu i to właśnie jego pragnął złapać w swoje ręce. Gdy w końcu zlokalizował go, biegnącego pomiędzy Fullbusterem a Laxusem, sięgnął po swój pistolet.
— Nie tak szybko. — Usłyszał jedynie, nim czyjaś noga z niebywałą siłą rąbnęła go w głowę.
Sting wykonał niesamowicie dynamicznego kopniaka z półobrotu, sprowadzając swojego przeciwnika do parteru. Nim zdążył dobrze upaść, jego wzrok wpił się w twarz Natsu i sprawił sobie w ten sposób jeden z najbardziej przerażających widoków na świecie. Przez ten krótki moment zrozumiał, jak malutki się przy nim czuł, jak bezsilny, jak cholernie przegrany. Oczy Natsu emanowały tak niesamowitą nienawiścią i determinacją, że odbierało mu to jakiekolwiek ludzkie cechy. Przypominał potwora, a raczej nieokrzesanego demona, który właśnie dążył do spełnienia swoich celów.
— Może innym razem będziesz miał swoją chwilę chwały — syknął Eucliffe, podnosząc coś z ziemi, po czym zwinnie nad nim przeskoczył, prowadząc za sobą innych ludzi.
Gryder leżał na ziemi, widząc jedynie plecy Natsu, wspinającego się po schodach prosto w stronę wejścia. Opuścił głowę na ziemię; wsłuchiwał się w kolejne wystrzały, łomot ciężkich butów, okrzyki, czasem straszliwe wrzaski. Coś gdzieś wybuchło, coś się złamało. Wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo, uspokajając oddech. Wciąż był nieco ogłuszony przez niespodziewany atak przywódcy Sabertooth, a raczej przez jego słowa.
Czym tak naprawdę miała być chwila jego chwały?
— Teraz ja się tobą zajmę. — Usłyszał przepełniony jadem głos.
Ostatnie co zdążył zobaczyć przed ciosem prosto w nos, była twarz Jellala.

— Lećcie — wyrzucił z siebie na wydechu Rogue — ja obstawię wejście.
— Jesteś pewny? — mruknęła Erza, która po chwili zrozumiała bezsensowność swojego pytania.
Cheney z obłąkanym uśmieszkiem sięgnął po zapalniczkę, którą ułamek sekundy później odpalił. Niewielki płomień dotknął lontu jakiejś dziwnej, czarno-czerwonej laski, wypełnionej prochem.
— Da sobie radę. — Głos Natsu sprowadził ją na ziemię, kiedy wyobraziła sobie, jak ten chłopak puszcza wszystkich z dymem. Łącznie z sojusznikami. — Zaufaj mi.
Popatrzyła w stronę przyjaciela, który z niecierpliwością spoglądał na główne wejście, gdzie Yura, Lyon oraz Kagura oczyszczali im drogę do środka. Nie była w stanie dostrzec twarzy Dragneela, ale determinacja bijąca od jego sylwetki sprawiała, że nawet przez krótką chwilę nie potrafiła zwątpić w to, że im się nie uda.
— Żryjcie to! — syknął Rogue, który cisnął w grupę nadchodzących przeciwników swoją zabawką.
Ci w popłochu próbowali rozbiegnąć się w różnych kierunkach, wpadając na siebie i powalając wzajemnie na ziemię. Wybuch był na tyle głośny i silny, by pozbawić ich co najmniej przytomności.
— Czysto! — ryknął Vastia.
Ruszyli gwałtownie przed siebie; Scarlet obejrzała się po raz ostatni na podwórze, gdzie jej drodzy przyjaciele przelewali własną krew, by móc w końcu dokonać tego, co wydawało im się przez długi czas zupełnie nieosiągalne.
Zawiesiła swój wzrok na Juvii, która razem z Jellalem zwinnie pozbywała się ich przeciwników, nawet na chwilę nie zwalniając. Była niesamowicie skupiona i za nic nie przypominała tej samej, cichej Lockser, której praca ograniczała się do konspiracyjnych akcji. Erza miała wrażenie, że usta jej przyjaciółki wciąż się poruszają, wypuszczając w eter nieme liczby, którymi miała pokonać Graya w ich wzajemnym wyzwaniu.
Zatrzymała się dopiero w holu, tak samo jak jej zdyszani towarzysze. Rozejrzała się dookoła, gdzie zdziesiątkowane siły Zerefa czekały na starcie ze swoimi gośćmi. Sięgnęła dyskretnie za pasek spodni, lecz nim zdążyła dobrze chwycić broń, zimna, stalowa lufa przyległa do rozgrzanej skroni.
— Erza! — syknął Gray, chcąc podejść bliżej, jednak Gajeel powstrzymał go, łapiąc za materiał bluzy.
Redfox doskonale wiedział, że gwałtowne ruchy mogły jedynie doprowadzić do tragedii.
— Słynna Tytania — mruknął jej oprawca, który coraz mocniej dociskał broń do dziewczęcej głowy. — Czyżbym miał dostąpić zaszczytu pozbawienia cię życia?
Scarlet popatrzyła na Laxusa, który właśnie układał w swojej głowie kilkaset alternatyw na to, jak ją uratować. Czuła na sobie spojrzenia kilkunastu par oczu i miała wrażenie, że mieli ostatnią okazję, by widzieć ją żywą. Nienawidziła naprawdę wielu rzeczy, ale bycie ofiarą doprowadzało ją do białej gorączki. Nie znosiła zawadzać i spowalniać swoich sojuszników — było to dla niej jak plama na honorze.
— Ruszajcie, dam sobie radę — mruknęła, uśmiechając się złośliwie. — Nasz cel jest nieco inny, nieprawda, Natsu?
Dragneel wciągnął gwałtownie powietrze, nie wierząc w to, że ktokolwiek ma zamiar być gotowy do jakichkolwiek poświęceń. Nie o to chodziło — tego dnia wszyscy sojusznicy mieli przeżyć, bez wyjątków, a Scarlet wyraźnie na własne życzenie chciała zniszczyć to postanowienie.
— Erza! — warknął, kiedy jej oponent pchnął ją na ziemię i wycelował prosto w głowę.
— Jedną wróżkę mniej — syknął.
Scarlet słyszała, jak mechanizm pistoletu zachrzęszczał i zacisnęła powieki, czekając na rychły koniec. Kiedy jednak usłyszała wystrzał broni, nie poczuła żadnego, nawet najmniejszego bólu, wmawiając sobie, że pozbawiono ją życia w naprawdę błyskawiczny sposób. Gdy jednak coś runęło na ziemię, zrozumiała, że jeszcze nie przekroczyła granicy między światem żywych i umarłych.
— To była prawda… — Usłyszała zdyszany i przestraszony głos Graya.
Niepewnie uchyliła powieki, by zarejestrować, że jej niedoszły zabójca leżał na ziemi i powoli się wykrwawiał. Pewna tego, że któryś z jej sojuszników jakimś cudem potajemnie wyciągnął broń, podniosła się na drżące nogi. Oni wszyscy jednak patrzyli gdzieś za nią, w głąb holu. Pomyślała, że może ktoś wbiegł z zewnątrz; że był to Cheney, obstawiający wejście, a nawet jakiś zagubiony, niefortunny nabój, lecący z zewnątrz. Gdy tylko odwróciła się w danym kierunku, struchlała do reszty, czując, że rozpada się na kawałki.
Wbiła wzrok w postać niewielkiej kobiety, która przez te kilka lat właściwie niewiele się zmieniła. Wyglądała na dojrzalszą. Jasne, pofalowane włosy spływały po jej ramionach, a przenikliwie zielone, jasne oczy wpatrywały się w nią tak samo jak wtedy; tego dnia, kiedy przyszła do sierocińca i oznajmiła, że tym razem Erza wyjdzie stamtąd razem z nią.
— Mavis… — szepnęła, kiedy widok zaszedł mgłą od zbierających się łez.
Laxus podbiegł do Erzy i zakrył jej usta dłonią. Chciał ją powstrzymać przed wyjawieniem głośno prawdy o tym, co łączyło ich z Vermillion. Mimo tego, że właśnie odstrzeliła jednego ze swoich przypuszczalnych sojuszników.
— Spokojnie Laxusie — szepnęła Mavis, idąc z wolna w ich stronę. Im bliżej się znajdowała, tym więcej śladów tortur na jej ciele stawało się zauważalnych. — On wie. Myślę, że wiedział od dawna.
Erza bez namysłu wyrwała się Dreyarowi i pobiegła w stronę dziewczyny. Wpadła w jej wątłe ramiona i zanosiła się płaczem, nie potrafiąc unormować swojego oddechu ani stłumić dziecięcego szlochu. Zaciskała palce na jej zniszczonej koszulce, nie zważając na to, czy sprawiała jej jakikolwiek ból.
Gray i Natsu nie potrafili oderwać od nich wzroku, poruszeni do żywego tym, że Mavis naprawdę była żywa i stała tuż przed nimi. W chwilę uderzyły w nich wspomnienia tamtej nocy, kiedy rzucili się za nią w nurt rwącej rzeki; kiedy byli pewni, że zabito ją na ich oczach.
— No, no, no. — Szorstki, damski głos przebiegł przez hol, zwracając uwagę intruzów na jego posiadaczkę. Stała u stóp schodów w towarzystwie dwojga mężczyzn, którzy niczym posągi wpatrywali się w tuzin rozjuszonych, młodych ludzi, przybyłych po swoją przyjaciółkę. — A nasz szef przewidział was może około dwudziestu osób. Widzę, że Fairy Tail ma pobratymców.
— Dimaria — warknął Laxus, z niedowierzaniem wpatrując się w tę kobietę.
Wyglądało na to, że była mu bardzo dobrze znana, tak samo jak trwająca przy niej dwójka. Dreyar napiął się cały a jego mina dała do zrozumienia reszcie, że to nie będzie takie proste.
— Kim ona jest? — mruknęła Kagura, chwytając za swoją katanę, ubroczoną we krwi małoznaczących pachołków, którzy próbowali ich powstrzymać przy wejściu.
— Walkiria, Dimaria Yesta — wyszeptał Jura, który wyszedł przed szeregi razem z Lyonem i Sherry. — Jedna z najtwardszych sztuk Supurigan Tuerubu.
— Żartujecie? — syknął Sting, dając krok do przodu. — Przecież ta organizacja została wycięta w pień jakieś pięć lat temu!
— Jakbyś nie zauważył, to chyba jednak niekoniecznie — odparł Vastia.
Eucliffe miał ochotę się odgryźć, ale poczuł, jak coś delikatnie szarpie go za koniec bluzy. Zerknął przez ramię na Fullbustera, który skinął na Mavis i Erzę. Vermilion kryła się za Scarlet i wskazywała dłonią na jedne z drzwi, znajdujących się w holu, tuż za nimi.
— A ci dwaj? — Kaguya przyjęła bojową pozycję, kiedy kobieta zaczęła powoli iść w ich stronę.
— Ajeel Ramal i Wall Eehto — odparł Jura — niech cię nie zmyli ich niepozorny wygląd. To przebiegłe śmiecie.
— Aż przypomniały mi się stare czasy, co nie, Jura? — Laxus wyprostował się i przeciągnął, a na jego twarzy zagościł cyniczny uśmieszek.
— To prawda… — odparł wspomniany, stając z nim ramię w ramię.
Młodzi dostrzegali, że ich przywódcy mieli już kiedyś do czynienia z tymi ludźmi. Szczególnie Laxus wyglądał na zdeterminowanego do najprawdziwszego rozerwania ich ciał na kawałeczki. Erza miała wrażenie, że kiedyś ktoś z Fairy Tail wspominał jej o tej całej Dimarii. Nie mogła jednak za nic przypomnieć sobie, o co właściwie chodziło.
— Laxusie, co u mojej drogiej Mirajane? — zapytała Walkiria, zatrzymując się w centrum holu. — Pamięta o mnie jeszcze?
— Owszem — odparł, sięgając do kieszeni — obiecałem jej dzisiaj, że przyniosę w prezencie czyjąś głowę. Sądzę, że twoja będzie idealna.
Natsu wpatrywał się w tę potyczkę ze zdziwieniem i nie potrafił połączyć faktów. Wciąż rozglądał się za Zerefem, który nawet na moment nie pokazał się im na oczy od początku akcji. Było to dla niego cholernie niepokojące; pragnienie spotkania brata stawało się dla niego tak istotne, że chwilami przesłaniało cel numer jeden: odnalezienie Lucy.
Oszalał, wiedział to. Miał go na wyciągnięcie ręki, a kipiące w nim uczucia sprawiały, że pragnął tylko tego, by stanąć z nim twarzą w twarz, czego nie mógł osiągnąć od kilku lat.
— Natsu.
Chłopak zerknął na Stinga, który powoli wycofywał się w tył, tak samo jak Gray. Eucliffe nic więcej nie powiedział; jedynie poruszył ustami, wypuszczając z płuc bezgłośne Lucy.
Dragneel drgnął i po raz ostatni spojrzał na Laxusa.
— Idź — szepnął Dreyar — ratuj moją córkę. Kupię ci jak najwięcej czasu, dzieciaku.
Natsu skinął jedynie głową i gwałtownie odbił się od posadzki, dołączając do Stinga i Graya. Pochyleni przemknęli w stronę drzwi, na które wciąż wskazywała Mavis, by po chwili za nimi zniknąć i pozostawić resztę w rękach przyjaciół.
— Tu są schody — warknął Gray i zbiegł w dół, ciągnąc za sobą chłopaków. Zatrzymał się na rogu korytarza i ostrożnie wyjrzał na jego dalszą, prostopadłą część. — Czysto.
— Gdzie szukać? — syknął Natsu, chcąc ruszyć przed siebie.
Jakiś odruch kazał mu ruszyć w prawo, jednak Eucliffe gwałtownie go zatrzymał i przyłożył palec do ust. Chłopcy wsłuchali się w otoczenie; docierające z zewnątrz okrzyki, łomot przebiegających ludzi, strzały i wybuchy sprawiały, że ciężko było im rozróżnić, co docierało z podwórza a co ze środka. Gdy jednak z całych sił wytężyli słuch, pożądany dźwięk w końcu się pojawił.
— To Heroine — syknął Natsu, słysząc stłumione nawoływanie, przebijające się przez ściany. — To na pewno ona!
Gray i Sting popatrzyli na siebie zdziwieni obcym określeniem. Mimo to, w pełnym zaufaniu, ruszyli za chłopakiem.
Dragneel parł przed siebie, odbijając się rękoma od ścian na każdym zakręcie. Ranił dłonie o ich chropowatą powierzchnię, ale nawet się nie krzywił. Jej krzyki przypomniały mu, po co tak naprawdę się tam pojawił. Nawet nie myślał o tym, że za rogiem mógł czyhać wróg. Czuł się w tamtej chwili zupełnie niezniszczalny, niewzruszony. Jego jedyną myślą była Lucy; nic poza tym. Miał zamiar do niej dotrzeć, choćby wpierw podziurawiono go jak ser.
Zatrzymał się gwałtownie przed drewnianymi, zbutwiałymi drzwiami; oddychał głęboko, słysząc, jak chłopcy go doganiają.
— Musisz tu być — syknął, chwytając za klamkę. — Musisz, Lucy!
— Natsu?
Jej stłumiony głos zadziałał na niego jak kubeł zimnej wody. Serce zabiło mu mocniej i poczęło szybciej pompować gorącą krew, uderzającą do głowy. Zupełnie nagle wróciły do niego wszystkie wspomnienia z okresu ich dzieciństwa; z lat, kiedy nie rozumiał tego wszystkiego, co przyciągało go do Heartfilii. Tej dziwnej tęsknoty za jej głosem, zapachem czy dotykiem. Tego, że irytował się, kiedy rozmawiała z jakimkolwiek chłopakiem. Dopiero kiedy wrócił do Tokio, był w stanie sobie przypomnieć, czym tak naprawdę była łącząca ich relacja i jak bardzo pragnął do niej wrócić.
Do swojej Lucy.
— Natsu, to ty?
Heroine! — ryknął, szarpiąc drewnianym skrzydłem. — Heroine, zaraz cię stamtąd wyciągnę!
— Natsu! — Jej głos się łamał, ale coś utwierdzało go w przekonaniu, że była uśmiechnięta, że naprawdę się cieszyła. Był pewny, że na niego czekała, że wierzyła, iż po nią przyjdzie. Miał wrażenie, że przylegała do drzwi. — Natsu, są zamknięte! Mest ma klucze!
— Pierdolę te klucze, odsuń się! — wrzasnął i zrobił spory krok w tył.
Z pełną determinacją i wściekłością kopnął w dzielącą go od ukochanej przeszkodę. Zawiasy obruszyły stary beton, a spróchniałe deski lekko się wygięły. Wiedząc, że ma szansę, uparcie na nie nacierał, aż w końcu z hukiem je roztrzaskał.
— Lucy… — jęknął, widząc ją.
Klęczała na materacu, a jej policzki połyskiwały od łez. Nie potrafił się powstrzymać; wbiegł do środka i chwycił ją w ramiona, z całych sił przyciskając jej ciało do siebie. Oddychał wściekle przez zęby, gwałtownie się poruszając, jakby nie mógł znaleźć odpowiedniej pozycji do tego, by mieć ją całą przy sobie.
— Tak bardzo się bałem — wyszeptał, całując jej skronie, głowę, czoło — tak kurewsko się bałem, Lucy.
— Wierzyłam, że po mnie przyjdziesz — wyłkała, próbując się w niego wtulić, mimo skutych rąk.
— Wiem, że zawaliłem, Heroine… — Popatrzył jej w oczy, czując, jak jego własne się szklą. — Miałem cię chronić, a znowu mi cię zabrano… Możesz mnie znienawidzić, zostawić, możesz wszystko — szeptał, trzymając w dłoniach jej buzię. — Ale dopóki nie zabiję Zerefa, wciąż jesteś tylko i wyłącznie moja, rozumiesz? Nie masz prawa się ode mnie odsunąć!
— Natsu — prychnęła głośno, śmiejąc się beztrosko. Oparła czoło o jego głowę i westchnęła głośno. — Kocham cię, ty skończony idioto.
Odsunął się, w niedowierzaniu wpatrując się w jej oblicze. Nie mógł uwierzyć, że tak po prostu to powiedziała. Nie wyglądała na taką, którą kierowały emocje spowodowane przez okoliczności. Była całkowicie szczera, tak samo jak jej pełne ciepła spojrzenie.
— Jakie to słodkie.
Dragnell przestraszony odwrócił się za siebie, odruchowo kryjąc Heartfilię za plecami i mierząc do źródła głosu. Przerażony przełknął ślinę, widząc przed sobą Anayę.
— Żyjesz… — szepnął. — Na Boga, ty naprawdę żyjesz!
— Natsu, kretynie… — Głos Stinga wpłynął do pomieszczenia, przypominając Dragneelowi o tym, że zostawił go z tyłu tak samo jak Graya. — Miałem klucze, naprawdę nie musiałeś forsować tych bogu ducha winnych drz…
Eucliffe  zatrzymał się w wejściu, tarasując drogę zainteresowanemu życiem Lucy Grayowi. Wpatrywał się w brunetkę, która zaklęta niczym posąg obserwowała jego bladą, zmęczoną twarz i uśmiechała się delikatnie, czując jak łzy spływają jej po brudnych policzkach, zostawiając na nich jasne smugi.
— Widzisz Sting? — szepnęła Anaya, przechylając nieco głowę na bok. — Wciąż mam szansę, by dołączyć do Sabertooth.
Chłopak upuścił zarówno pęczek kluczy, jak i swój pistolet na ziemię, po czym doskoczył do niej, opadając na dziewczęce ciało. Wył jak dziecko, wtulając twarz w chłodną szyję; zaciskał palce na materiale czarnej bluzy, którą pożyczył jej tuż przed porwaniem. Nie mógł uwierzyć w to, że jej dotykał, że ją widział, że słyszał mocne bicie jej serca, gdy tylko wtulił głowę w jej piersi.
— A-Anaya… — wyłkał, ledwo mogąc złapać oddech. — Myślałem, ż-że już cię nie mam… że już straciłem!
Wtuliła twarz w jego głosy, pragnąc go objąć. Nieszczęsne łańcuchy uniemożliwiały jej jednak ten gest, przez co głośno zawyła, nie potrafiąc dłużej powstrzymywać emocji.
— Czy tylko ja nie mam pewności, że moja ukochana wciąż żyje? — mruknął Fullbuster z rozczuleniem obserwując dwie, rozjuszone pary.
Schylił się po klucze oraz gnata Stinga i podszedł bliżej nich, jako jedyny nie uciekając od brutalnej rzeczywistości.
Ta chwila miała trwać naprawdę krótko.


Od autorki: Odliczanie dobiega końca!

To już przedostatni rozdział. Niedługo zabieram się do kończenia jedenastego i poprawek epilogu. One-shota o powstaniu Fairy Tail, czyli przeszłości trójki założycieli, już zaczęłam, a Gruvia rozpisana tak jak trzeba. :3 Postaram się już to wszystko pozamykać całkiem szybko, bo… no. Za niedługo powstanie moje kolejne FT, a wczoraj napadł mnie taki pomysł na fandom Narutowski, że już napisałam prolog i zrobiłam nagłówek. To nie jest zdrowe, nigdy tak nie robiłam, a blogów na koncie trochę mam, ale cóż… Kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje! YOLO. B|

18 komentarzy:

  1. Hej.
    Kurczę... Trochę nie wiem, co mam napisać... Ah, no tak, miałam Ci na słodzić! :D Ale najpierw napiszę, że Blisko Demona zaczęłam czytać jakieś 2-3 tygodnie (co jest dziwne, bo Mangowe Wywiady czytam od dwóch/ trzech lat ^^'). Potem odkryłam Twój blog o NaruSaku, czyli 28 weeks later... No i się w nich zakochałam bezgranicznie, choć nie jestem wielką fanką FT i Naruto. No dobra, czytam może z dwa blogi o FT, a Naruto to praktycznie nic... Cóż, taki już mój urok xD Tak czy inaczej, proszę cię o oddanie talentu pisarskiego. Dzisiaj. Teraz. Już. Piszesz świetnie i nie rozumiem dlaczego ograniczasz się do 10-11 rozdziałów. Nie bierz tego za atak! *podnosi łapki w górę geście obronnym* Uh, chyba powinnam skomentować obecny rozdział (zabierałam się do tego tydzień, eh, bycie nieśmiałym nie popłaca ;;)... Wszystko mi się w nim podobało. A najbardziej układ Juvii i Graya :) Nie ma co, znaleźli idealne rozwiązanie ich miłosnych problemów xD Szkoda tylko, że patałachy Zerefa na tym ucierpiały xD Nie, żeby mi ich było szkoda! Co to, to nie! Zwłaszcza Mesta nie żałuję! Gnojek skończony - jak bym mogła to bym go osobiście rozszarpała na drobne, krwawe kawałeczki ._. Mam nadzieję, iż Jellal jakimś cudem wyczuje moją rządzę mordu i zrobi Mestowi to, co ja chcę mu zrobić. Aha, a propo końcówki ostatniego rozdziału sądziłam, że osobą, którą przyszła do Lucy i dziewczyny Stinga (Wybacz, nie potrafię zapamiętać jej imienia, choć jest ono śmiesznie krótkie ._.) będzie Mavis... A ją Zeref poturbował ;-; Natsu, weź go zabij w moim imieniu! Okej, okej... *wdech i wydech* Przepraszam, że tak wszystkich chcę zabić, ale no... zdenerwowałam się xD Moment w którym zobaczyła ją spółka mnie wzruszył i to bardzo. Tak samo jak spotkanie Stinga, jego dziewczyny (Kurczę, niech mi ktoś w końcu wbije do głowy chociaż jej imię! ;;), Lucy i Natsu :) Oh, no i sposób, w jaki ukochana naszego blondyna chce dostać się do jego gildii... Normalnie bezcenny xD Czemu nie opisałaś rozmowy Jellala z Erzą? Zła Mayako! ;; No i jak mogłaś zostawić Laxusa na pastwę tej wrednej Dimarii? xD ;; Jak on nie przeżyje walki z nią, to cię znajdę i zrobię kuku, jasne? xd Cóż, to chyba wszystko (ale pewnie połowy nie skomentowałam, bo mam pamięć złotej rybki i nie potrafię zapamiętać połowy rozdziału tej długości ;;). No, no, ktoś tutaj ma ambitne plany, aż chyba trochę za ambitne... Kiedy Ty to wszystko ogarniesz, co? Okej, nie wnikam, tylko znikam (jaki rym xD), życząc sporo weny na kolejne opowiadania :) Ginny Kurogane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie za te miłe słowa Ginny! Cieszę się, że postanowiłaś wyrazić swoją opinię i to jeszcze taką sympatyczną. :3 Mam nadzieję, że do końca Cię nie zawiodę i kogoś dla Ciebie zabiję. :D

      Usuń
  2. Jeden z najlepszych rozdziałów na tym NaLu! <3.
    Początek był emocjonujący, mimo, że było to Mest. Zastanawiam się, czy on ją kocha, skoro chce o nią tak zawalczyć. A raczej pozbyć się jej ukochanego. Może chce to zrobić tylko dla siebie.
    Gruvia. <3.
    Opis Mesta bardzo mi się podobał, taki satanizstyczny xd.
    I końcówka! Koniec wspaniały, aż miałam dreszcze, kiedy Natsu napastowałdrzwi. Nie mogę się doczekać nexta. <3.

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiem tak... albo nie powiem bo wczoraj wykorzystałam swój limit wulgaryzmów (o czym mogłaś się przekonać i przepraszam za tego aska, ale... poniosło mnie. XD). A zresztą co mi szkodzi? Chyba, że ktoś wezwie policje na blogspota. XD
    Rozdział był ZAJEBISTY i EPICKI.
    Znowu się śmiałam w najmniej odpowiednich momentach bo nie wiem kto normalny śmieje się z tego, że ktoś rani sobie ręce odbijając się od ściany, albo gdy odnajduje ukochaną (No dobra... rozbawiła mnie kwestia Anayi wspominającej o dołączeniu do gildii). Jakby to powiedział mój kolega: "TY CHORY POJEBIE!" - Idealne określenie mojej osoby.
    Nie obyło się bez śmiechu, kiedy to Juvia rozmawiała z Gray'em, albo kiedy to Erza chciała rozmawiać z Jellalem (coś dobry humor dzisiaj mam. Całkowite przeciwieństwo wczoraj).
    Cóż... opowiadanie się kończy a ja w sumie nie żałuję bo nie ma po co rozciągać tego na siłę. Czekam wytrwale na następny rozdział i na epilog. A! I oczywiście na partóweczki (w szczególności o Gruvii).
    I jeszcze jedna sprawa... Dlaczego nie w nocy? Co ja będę wtedy czytać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Burzę przyzwyczajenia. Koniec z dodawaniem rozdziałów w nocy. xD

      Usuń
    2. :C
      Czyli muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie na noc... Chyba pan królisio powróci i znowu go wyprzytulam za wsze czasy (tak... śpię z pluszakiem. XD Robię się dziwna bo kiedyś myślałam, że do mnie gada głosem Happy'ego... a to królik!).

      Usuń
  4. SKOMENTUJĘ, JAK SIĘ NAUCZĘ GEOGRAFII, BYE.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę ten sam problem co u mnie... Geografia to zło.

      Usuń
    2. Chyba nie dam rady napisać czegoś dłuższego. W skrócie:
      Spoko było, tak trochę filmowo.
      Nie ogarniam logiki Zerefa.
      Hehe, Sting fajny, ale Natsu lepszy xD
      Zakład Graya i Juvii przypominał mi ten we Władcy Pierścieni.
      Czekam na jakąś akcję z Dimarią. Chociaż nie lubię OC (nie licząc Anayi xD).
      THE END. Tym razem zwięźle, bo niedosypiam.
      Paaaa, weny i w ogóle czego tam ci potrzeba.

      Usuń
  5. Matko, matko, matko! Tyle się działo! ;O
    Początek mnie zachwycił. Tak zdaję sobie sprawę, że Mest to powszechnie uważany chuj, ale i tak to miało swój urok. Trochę mnie zastanawiało, dlaczego Lucy była taka niezdecydowana i jednocześnie chciała go słuchać i jendocześnie bić, ale potem pojęłam, że w takich sytuacjach każdy świruje i może byćrozdarty. Przeraziło mnie nieco to, że tak nagle zaczął poważnieć i wracać do swojej starej twarzy, ale coż. Wciąż nie wiem czy to dobrze czy źle, bo w tym rozdziale strasznie namieszałaś w głowie jego postawą. Niby Luśka jest mu obojętna, niby nie. Niby mu wisi, a jednak myśli o niej dziwe rzeczy. I dreszczyk mnie przeszedł, kiedy pisałaś, jaki maly sie poczul widzac nacierajacego Natsu.
    Jak Sting sie nad nim pochylił i "coś' podniósl, to od razu pomyslalam o jakis kulczach. xD
    Jak tam wcześniej ktoś zaznaczył, opis Zerefa był świetny, zgadzam się. Do tej pory nie miał jakiegos takiego osbistego udzału w rozdziałach wiec ty opisem nadrobiłaś. ;p Szkoda mi jednak Mavis.
    Podobała mi się rozmowa Juvii i Graya i mam nadzieje, ze gdzieś ją nieco wydłużzy i nie ważne czy tu na Demonie czy w partówce. Pragnę Gruvii. xD
    Sama akcja i wejście epickie. Czułam sie jakbym ogladała film, a Mesta wychodzącego przed budynek wyobraziłam sobie jak na filmie haha. Brakowało zwolnionego tempa i muzyczki.
    Ciekawa jestem kim jest dla Laxusa Dimaria, skoro sie tak wkurzył. A o Erzę się przestraszyłam, bo jeszcze nikogo nie zabiłaś z tych dobrych.
    Droga po Lucy wzbudzała dreszcze. Każdy ten szczegół, jak ranił się o ściany, jak forsował drzwi, jak pierdolił Mesta (XDDD), a nie... to chyba były klucze. Nw, wiesz o co chodzi xD W każdym razie słodkie spotkanie. I bardzo lubię Anayę, naprawdę. To jak przywitała STinga było takie rozczulające strasznie i ten jego płacz. No tak, w końcu żyła!
    No i standardowo niepokojące, ostatnie zdanie. Nienawidzę Cię za to, serio. Mam nadzieję, że szybko napiszesz ten rozdział.

    Możesz powiedzieć, co za bloga planujesz? Znaczy o FT to pamiętam, ale ten nowy nowy. Jestem ciekawa. Lubię jak piszesz o Narutowskich sprawunkach.

    POzdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, Maja, to wręcz TRZEBA zobaczyć na ekranie! XD

      Usuń
    2. NO WŁAŚNIE ŚMIAŁYŚMY SIĘ Z KAYO Z TEGO, ŻE TA SCENA Z MESTEM NADAJE SIĘDO JAKIEGOŚ FILMU. XDDD

      Nie powiem, bo jesteś jedną z tych osób, które mnie shejtują. I to nie za fabułę, a za paring. xD

      Usuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zachęcona postami na Twojej ''ścianie'' stwierdziłam, że sięgnę po Twój kolejny blog. Kilka tygodni temu nie kojarzyłam postaci z FT, więc dla zapoznania się włączyłam parę odcinków. Póki co anime nie w moim guście, ale akcja na Twoim blogu już tak. Mimo przesłodzonych postaci (zgodnie z anime) jest akcja, krew, mordobicie i wymachiwanie giwerami <3 Ta wersja FT bardziej mi odpowiada, podejrzewam że przez wzgląd na Zamknięte Dusze. Pozdrawiam i czekam na więcej! PS. Słyszałam coś o Sasu-Saku? Jestem bardzo tego ciekawa, mimo iż wiernie kibicuję Kaka-Saku, o czym dobrze wiesz(mam słabość do starych i siwych mężczyzn z kurwikami w ślepiach, a konkretnie w jednym). Evena

    OdpowiedzUsuń
  8. Miałam zostawić sobie na koniec dwa rozdziały i epilog, ale nie wytrzymałam i musiałam już przeczytać, bo potrzebowałam czegoś dobrego. :D Trochę smutno, że to już prawie koniec, ale z drugiej strony niesamowicie się cieszę, że będzie mi dane przeczytać historię do końca (bo z blogami to różnie bywa) oraz wiem, że masz w kieszeni kolejne! Ogólnie nie wiem czy zdajesz sb sprawę, nie wiem też czy wspominałam, ale przez tego bloga stałam się mocno MestxLucy. To chyba nie tak miało działać xD Jeszcze dołożyłaś na początku tą scenkę, gdzie on ją tak desperacko pocałował. Nie powinnam się zachwycać, ale i tak emocje buzowały, chociaż to było jednostronne, Lucy go nienawidzi, a Perełka i tak ship. Następne shipship była Gruvia! ♥ Taka szkoda, że ich jest tak mało, ale przez to ciekawość wzrasta, ponownie emocje są większe i najmniejsza wzmianka o nich cieszy jeszcze bardziej. No i będzie potem o-s, więc smile ;) i jakoś tak dzięki temu jakby się domyślam, że przeżyją, czyli jestem trochę spokojniejsza :D Ogólnie zastanawiam się czym nam złamiesz serduszko, bo póki co historia jakby kroczyła w kierunku happy endu, ale po zamkniętych duszach, wiem, że gdzieś leży haczyk. Nie można też nie wspomnieć o Stingu i o Anyi, który też ship. Wychodzi na to, że wszystkich ship, przez co świat jest piękniejszy.
    No i standardowo napisane prześwietnie, zazdro mocno, a scenka z kluczami i końcowy komentarz Greya wygrywa dzisiejszy dzień ♥ / Perełka

    OdpowiedzUsuń