“A ja nie mogłam zapomnieć niczego,
pamiętałam wszystko, każdy dzień,
każdą rozmowę. Żyłam przeszłością,
ale czas biegł naprzód.”
~ Krystyna Siesicka
Głębokie, mrukliwe oddechy wypełniały niewielką sypialnię po samiutkie jej brzegi, a dwoje pobudzonych kochanków właśnie uprawiało swój taniec. I choć miała w sobie duszę najprawdziwszego romantyka, nie śmiała nazwać tego tańcem miłości. Ich seks nie był mechaniczny, wręcz przeciwnie — przepełniało go wiele emocji, czerpała z niego wysokiej jakości przyjemność, nie narzekała na brak cenionej czułości i uwagi, jednak w tym wszystkim nie było miłości. Nie było tego najważniejszego składnika, który dopełniłby związek.
— Mest! — pisnęła nagle, gdy silne, męskie ramię mocno ją objęło.
Przerzucił smukłe ciało pod siebie, zamieniając ich rolami. Wiedział, że oboje byli już u kresu i nie chciał tego przedłużać. Nie minęło wiele czasu, nim mieszkanie przebiegł ich prawie zsynchronizowany jęk, a żądza została w pełni zaspokojona.
— Uwielbiam cię — wyszeptał ochrypłym głosem, prosto do dziewczęcego ucha. Ucałował ją czule i zsunął się na materac, przerzucając pod jej głową ramię. Zamknął lekko pomiędzy zębami płatek drobnego ucha, kiedy starała się unormować oddech. — Moja mała Lucy…
Zaśmiała się cicho, wtulając głowę w jego szyję. Nie rozumiała dlaczego tak się działo. Zaufanie względem jego persony było naprawdę niekompletne, ale mimo wszystko czuła się przy nim naprawdę bezpiecznie. Wzbudzał w niej to uczucie ciepła, ochrony. Bardzo ich potrzebowała, a skoro jej je dawał — nie była w stanie za nic w świecie z tego zrezygnować.
Leżała z zamkniętymi oczyma, czując jak czas powoli płynie, a zgiełk miasta zanika na dobre. Oddech Grydera mocno zwolnił, ciało się rozluźniło, dając znać o tym, że spał już jak zabity. Gdy przyjechał po pracy pod jej mieszkanie, widziała, jak bardzo był zmęczony, więc nie miała mu tego za złe. Westchnęła cichutko i popatrzyła na ciemny sufit.
Od felernego dnia, kiedy po wyjściu ze szkoły jej świat obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, minął niespełna tydzień. Wiosna tego roku była dosyć deszczowa, ale słonecznych dni im nie brakowało. Starała się za wszelką ceną nie myśleć o tym przykrym spotkaniu; wciąż wmawiała sobie, że był to jednorazowy wyczyn Natsu, który pojął, że nie miał po co ponownie pokazywać się im na oczy. I choć wydawało się, że to najlepsze, możliwe wyjście — jej serce wyło z rozpaczy. Jego widok był dla niej zabójczy; niestety sama sobie przypięła łatkę masochistki, bo nieprzerwanie miała ochotę znowu go zobaczyć. Nie zdążyła przyjrzeć się temu, czy rysy jego twarzy zmężniały, bo wciąż wpatrywała się w czarne oczy, które przenikały ją na wylot. Była pewna, że w jakiś sposób ją badał; porównywał aktualną Lucy z tą dawną.
Zmarszczyła czoło, gdy sufit się rozświetlił. Przeniosła wzrok na etażerkę, gdzie spoczywał jej telefon; wibrował, informując o połączeniu. Od razu wiedziała kogo mogła się spodziewać o drugiej w nocy, więc uśmiechnięta twarz Graya na wyświetlaczu, nie była specjalnie zaskakująca. Delikatnie wysunęła się spod ramienia Mesta, który nawet nie drgnął, spowity głębokim snem. Zebrała z podłogi część swoich ubrań i chwyciła komórkę, po chwili na palcach uciekając z sypialni. W salonie odnalazła resztę garderoby i przeszła do łazienki, gdzie prędko zaczęła oddzwaniać do przyjaciela.
— Gdyby Juvia wiedziała, że wydzwaniasz do mnie w środku nocy, prawdopodobnie pozbawiłaby mnie głowy — wyszeptała, wciągając na nogi szare, dresowe, dopasowane spodnie. Umieściła aparat pomiędzy głową a barkiem, i próbowała się ubrać, będąc pewną, że i tak nie będzie mogła zostać w mieszkaniu Grydera.
— To ja pewnie oberwę po pysku od Mesta, prawda? — zaśmiał się. Słyszała charakterystyczny szum samochodu, którym się przemieszczał. — Jesteś u niego?
— Tak, ale śpi jak zabity. Co się dzieje?
— Laxus wcisnął mi wieczorem dosyć ciężkie zadanie. Podobno zlecił mu je jakiś jego kumpel z policji, który zrobił sobie z niego wtykę. Myślałem, że ogarnę to sam, ale jednak potrzebne mi dodatkowe ręce. Juvia jest na drugim końcu miasta i zajmuje się swoją robotą, a Erza z Gajeelem koczują pod lotniskiem, żeby odebrać Canę i Jellala. — Zamilkł na kilka chwil. — Jeżeli jednak nie masz ochoty czy możliwości…
— Daj spokój — mruknęła pretensjonalnie, zapinając stanik. — Za pięć minut wyjdę z mieszkania. Powiedz mi tylko gdzie mam się kierować.
— Podjadę po ciebie, jestem w pobliżu. Mam wrażenie, że głupio robię, to zdanie może cię nieco przerosnąć.
— Żartujesz w tym momencie, prawda?
— Nie, Lucy. Dostałem broń. A celem tym razem nie jest ani egzekucja, ani zabawa w kurierów jak ostatnio.
— Powiesz mi wszystko, gdy się zobaczymy — rzuciła, biorąc telefon do ręki. — Nie podjeżdżaj pod sam blok, zaczekaj za rogiem, a ja zostawię Mestowi wiadomość.
— Aye, aye captain.
Rozłączyła się i wsunęła telefon do kieszeni spodni. Wciągnęła na siebie białą bokserkę i czarną bluzę kangurkę, po czym związała długie, blond włosy w wysokiego kucyka. Wyszła z łazienki i przeszła do kuchni, gdzie pozostawiła swoją małą torebkę, w której dosłownie mieścił się tylko telefon i portfel. Wyciągnęła z plastikowego pojemniczka, kwadratową, żółtą karteczkę i opisała na niej krótko, że Juvia pokłóciła się z Fullbusterem i jej potrzebowała. Wiedziała, że Mest tego nie łyknie, ale wolała pozostawić mu jakąkolwiek informację niż zniknąć bez słowa.
Wyszła z mieszkania i zamknęła drzwi zapasowym kluczem, który kiedyś otrzymała od chłopaka. Zbiegła po schodkach, nie chcąc czekać na windę, a gdy tylko wyszła przed blok, zaklęła po nosem. Może i mieli kwiecień, jednak noce wciąż bywały bardzo chłodne. Pocieszała ją tylko myśl, że zaraz znajdzie się w zagrzanym samochodzie. Mimo wszystko z przyjemnością wchłaniała rześkie powietrze i zaczęła całkiem szybko kierować się do wyznaczonego miejsca.
— Choć z początku nie oponowałam, to teraz żałuję — warknęła, wsiadając na miejsce pasażera. — Nie mogłeś mnie uprzedzić, że jest tak zimno?
— Wybacz, ale nie muszę wciąż myśleć za nas dwoje, księżniczko — prychnął, ruszając. — Z tyłu jest moja kurtka, chcesz to ją weź. I tak nie będę jej na razie używać.
Zerknęła na niego, był ubrany całkiem elegancko; od razu nabrała pewności, że dzisiaj będzie odgrywać rolę uwodziciela, a nie egzekutora. Zdjął z nóg teczkę i podał jej ją, by mogła nieco zapoznać się ze sprawą. Zassała policzki, widząc na tekturze kilka pieczątek; Fullbuster nie żartował, to był najprawdziwsze akta policyjne.
— Zabijamy ludzi, bawiąc się w strażników moralności, a on każe nam wykonywać brudną robotę za policję — mruknęła oburzona, wyciągając ze środka kartki. — To jest jakaś paranoja. Nadal nie wiem, dlaczego się w to bawię, wiedząc, że w końcu skończę w pace.
— Nikogo w swojej rycerskiej karierze nie zabiłaś. — Westchnął, spoglądając w lusterko. — Pamiętaj o protokole duchów.* Wystarczy moment, byśmy ponownie stali się zwykłymi obywatelami Japonii.
— To, że nagle zostaniemy odcięci od przeszłości związanej z organizacją, nie znaczy, że wymażą z nas wszystkie nasze uczynki — zaśmiała się, przeglądając papiery.
Do dokumentów dołączono kilkanaście zdjęć kobiety, które robiono z ukrycia. Przedstawiały dosyć wysoką brunetkę, która głównie przesiadywała w pubach i już na pierwszy rzut oka widać było, jaki tryb życia prowadziła. Dziwek w Edogawie było od groma, nie wspominając już o całym Tokio, ale skoro to na nią mieli polować i to z polecenia policji, coś musiało być na rzeczy. Największą uwagę skupiła na skanach z sądu. Były to głównie umorzone sprawy za znęcanie się nad dzieckiem. Nie miała pojęcia, jakim cudem odwołano się od każdej z nich.
— Wyjaśnij mi to pokrótce, bo niewiele o tej godzinie ogarniam — mruknęła, ładując teczkę do schowka.
— Minerva Orland — zaczął spokojnie, rozglądając się na skrzyżowaniu. — Od dawna jest podejrzewana o znęcanie się nad swoimi siostrzeńcami, których podrzuciła jej siostra, kilka dni przed samobójstwem. Niestety, owa kobieta ma duże plecy. Ma wtyki w ośrodkach opieki społecznej i za każdym razem udawało jej się wymigać od procesu, a dzieciaki wciąż pozostają w jej rękach. Policja jest bezradna i nie może otrzymać nakazu przeszukania jej mieszkań.
— Mieszkań?
— Często się przeprowadza — wyjaśnił, zatrzymując auto na parkingu. — Naszym zadaniem jest dostać się do jej aktualnego lokum i dokładnie je obejrzeć. Być może dzieciaki tam są i natkniemy się na jakąś niedogodną dla niej sytuację. Jeżeli wezwiemy policję, jasno mówiąc, że widzieliśmy na własne oczy skatowane dzieciaki, wtedy w końcu będą mogli ją dorwać. Rozumiesz?
— Rozumiem — odparła, a na jej buzię wpełzło zupełne zrezygnowanie — czy ty znowu każesz mi jechać w bagażniku?
— Tak. Chyba, że wolisz dymać za samochodem.
Skryła twarz w dłoniach, by przypadkiem nie wybuchnąć i nie powiedzieć mu zbyt wiele. Raz już ją tam wcisnął i od tamtej pory wiedziała, że kolejna taka sytuacja wywoła u niej atak klaustrofobii. Z drugiej strony, ludzi znęcających się nad dzieciakami darzyła szczególną nienawiścią, więc była w stanie poświęcić się jeszcze ten jeden raz.
— W każdym razie, dostaliśmy cynk, że będzie dzisiaj w tym pubie. — Wskazał ręką na różowy, neonowy napis Éclipser, a potem dał jej parę zapasowych kluczy. — Wejdziemy tam razem, jednak trzymaj się z daleka i obserwuj. Gdy uda mi się przy niej zakręcić i zaczniemy się zbierać, wyjdziesz przed nami i wpakujesz się do bagażnika. Nie wyjdziesz z niego, dopóki nie dam ci znać. A gdy już to zrobię, jakoś dostaniesz się do mieszkania i się rozejrzysz, a ja ją w tym czasie zajmę.
— Jakoś się do niego dostanę? Co, jeżeli będzie mieszkać na dziesiątym piętrze? Może mam skołować sobie drabinę?
— Nie psiocz, przecież nie zostawię cię z tym samej! — warknął, poprawiając koszulę. — Utoruję ci dobrą drogę. Poczekasz aż dam ci znać i wejdziesz. Jeżeli nigdzie nie będzie tych dzieciaków, wyjdź z mieszkania i wyślij mi wiadomość, a ja się urwę. Lecz kiedy je znajdziesz… Po prostu mnie zawołaj. Unieruchomię ją jakoś i pomyślimy co dalej. Ach, nie zapomnij broni, jest w schowku.
— Nie wierzę, że na to przystaję.
— Pamiętaj, że jesteśmy najlepszym duetem w Fairy Tail. — Uśmiechnął się do niej zawadiacko, poruszając filuternie brwiami. — Tym razem też nie damy dupy.
— To co mówisz jest niesamowicie zuchwałe.
Zaśmiał się beztrosko; od tamtego dnia starał się rozpromieniać każdy jej dzień i starać się, by nie wracała myślami do przeszłości. Do Natsu.
Wyszła z auta jako pierwsza i rozejrzała się dookoła, czujnie doglądając, czy przypadkiem ktoś im się nie przygląda. Auto stało na szarym końcu parkingu, w pobliżu całkiem pokaźnych kontenerów na śmieci i długo nieprzycinanego żywopłotu — miejsce było wręcz idealne na to, by nikt nie zwrócił uwagi na blondynkę, pakującą się do bagażnika. Nie czekając dłużej, ruszyła w kierunku pubu, przed którym stało dwóch, rosłych ochroniarzy. Uśmiechnęła się do nich i weszła do środka, czując jak uderza w nią gorące powietrze oraz wymieszane zapachy alkoholu i papierosów. Kiedyś stroniła od takich miejsc, ale im dłużej pracowała w Fairy Tail tym mniej przerażał ją otaczający świat. Klęła w myślach na to, że zapomniała z auta kurtki Graya, mimo tego, że w środku było jej całkiem ciepło.
Podeszła do baru za którym stacjonowało dwóch, młodych chłopaków i przysiadła na wysokim krzesełku, w myślach kalkując ile pieniędzy mogło zostać w jej portfelu.
— Dobry wieczór. — Blondyn uśmiechnął się do niej całkiem urokliwie, na co zwróciła uwagę. Faceci oglądali się za nią, była tego zupełnie świadoma i nie zawsze jej się to podobało. Barman jednak nie sprawiał wrażenia typowego flirciarza, a na zwykłego, miłego chłopaka, tak samo jak jego milczący, wyglądający na naburmuszonego, partner zza lady. — Podać coś?
— Szklankę szkockiej — odparła, podpierając brodę na splecionych dłoniach.
— No proszę — mruknął, sięgając po specjalne szkło do whiskey. — Trochę już późno. To bezpieczne, by pić tutaj tak samej?
— Mieszkam niedaleko — odparła, spoglądając jak odkręca butelkę z rudą. — Nudziło mi się w mieszkaniu. Z resztą bardziej żywiołowa jestem nocą.
Odwróciła się w kierunku wejścia, w którym pojawił się w końcu Gray. Wiele dziewcząt momentalnie zwróciło na niego uwagę; cóż, nie można było ukryć faktu, że był całkiem przystojny. Lucy wzięła do ręki otrzymane naczynie i upiła dużego łyka, krzywiąc się przy tym.
Obleciała wzrokiem lokal, próbując dojrzeć ich cel, jednak za cholerę nie mogła odnaleźć tej kobiety. Fullbuster kręcił się jakiś czas, starając się nie przyciągać specjalnej uwagi i w końcu odnalazł poszukiwaną Minervę, która kryła się za jednym z większych filarów, po czym od razu przeszedł do rzeczy.
— Ciekawe czy pobije swój rekord sprzed miesiąca. — Westchnęła, wspierając łokcie na blacie baru.
— O czym mówisz? — Barman stał za nią i wycierał szklanki, zupełnie nie przejmując się faktem, że byli sobie obcy. Wzbudził w Heartfilii czystą sympatię.
— Założyłam się z przyjacielem, że nie da rady w przeciągu pół godziny zbajerować pewnej panny. — Uśmiechnęła się, beztrosko przebierając nogami. Wykrzywiła usta w niezadowoleniu, widząc, że jej białe trampki umorusały się w błocie. — Miesiąc temu zabrakło mu czterech minut.
— Nie mogłaś mu ich darować?
— Proszę cię — prychnęła, patrząc na niego przez ramię. — Jesteśmy wobec siebie bardzo konsekwentni.
— Na pewno jesteście przyjaciółmi? — Zabawnie uniósł brew.
Zbyła jego pytanie z uwagą przyglądając się Fullbusterowi, który przystąpił do działania.
Nie była brzydka; długie, czarne włosy spływały po jej ramionach, a ciemne oczy przyglądały mu się spod przymrużonych powiek. Wiedział, że zwróciła na niego uwagę, co było cząstką sukcesu. Usiadł mniej więcej naprzeciwko niej, rozkładając ramiona na oparciu kanapy i rozejrzał się dookoła. Jeszcze nie wiedział jak to rozegrać, musiał improwizować, a to zazwyczaj wychodziło mu całkiem dobrze. Wrócił wzrokiem do jej oblicza; niby rozmawiała z jakąś siksą siedzącą obok, ale co jakiś czas łypała na niego kątem oka.
— Jeżeli chcesz wyrwać naszą drogą Orland, musisz być nieco bardziej bezpośredni, kolego. — Usłyszał nad uchem i odwrócił głowę. Wysoka blondynka stała przy nim w zbyt kusym stroju i uśmiechała się słodko. Nie wiedział, po co założyła na siebie spódnicę, skoro zakrywała ona nie więcej niż zwykłe majtki, których notabene chyba na sobie nie miała. Czerwony top podkreślał jej wielkie piersi, które dzielił przewieszony przez szyję, czarny krawat. — Zarzuć jakąś przynętę inaczej prędko się tobą znudzi.
Gray zerknął na swoją ofiarę; wciąż się w niego wpatrywała, prowokując. Położyła dłoń na udzie mężczyzny, który jej towarzyszył, czekając na reakcję chłopaka. Prychnął, uśmiechając się uwodzicielsko, po czym bez chwili zastanowienia chwycił za krawat nowej znajomej i pociągnął ją w dół. Lekko przestraszona wypuściła z ust powietrze, które owiało jego twarz. Asekuracyjnie wbiła dłonie w kanapę po obu stronach jego głowy i zaśmiała się mrukliwie, zdając sobie sprawę z tego co czynił.
— Dobrze to robię? — szepnął uwodzicielsko, na co ta skinęła energicznie głową. Momentalnie ją oczarował i żałował, że nie był w stanie tak szybko wpłynąć na Minervę.
— Tak. Szkoda, że to nie ja jestem twoim celem — odparła, prostując ciało. Odsunęła się i poprawiła krawacik, umyślnie kręcąc tyłkiem przed jego twarzą.
— Może innym razem. — Mrugnął do niej i z powrotem przeniósł wzrok na brunetkę.
Złapała haczyk. Podniosła się na nogi; czerwona, kusa sukienka podwinęła się lekko na jej udach, czego nawet nie poprawiła. Z wolna ruszyła w stronę baru, robiąc przy tym spory łuk, by go zachęcić. Obserwował, jak spokojnie przedostawała się przez tłum roztańczonych ludzi, by w końcu zasiąść przy barze. Podniósł się więc i ruszył za nią, przygotowując plan, w który miał zamiar wciągnąć Lucy. Lucy, która piła już trzecią szklankę szkockiej i niebywale głośno rozmawiała z barmanem, świetnie się przy tym bawiąc.
Kątem oka zwróciła uwagę na to, że Minerva siadła jakieś dwa metry dalej, po jej prawej.
— Masz klientelę — prychnęła i skinęła w jej kierunku głową.
— I tak niczego nie zamówi, dopóki nie pojawi się przy niej jakiś frajer, którego uwiedzie i naciągnie — odparł, wzruszając ramionami.
— Dużo bywa u was takich perełek? — rzuciła, wspierając głowę na ręku.
— Tak, ale szefowi to nie przeszkadza. Ściągają mu klientów.
Spojrzała nieprzychylnie na chłopaka i po raz kolejny zaczepiła wzrok na bliźnie, która przecinała jego prawy łuk brwiowy.
— Po prostu zapytaj skąd ją mam — zaśmiał się, na co cofnęła głowę.
Nie mogła pozbyć się wrażenia, że ten człowiek tutaj nie pasował. Nie miał w sobie nic z typowego barmana, do tego miał widoczny szacunek do kobiet i był naprawdę całkiem przyjemny, tak samo jak jego kolega, który co jakiś czas ich zagadywał. Inny prawdopodobnie już dawno starałby się ją uwieść. Zerknęła jeszcze raz na jego firmową koszulkę, by dojrzeć wyszytego na niej imienia.
— No więc, Sting — zaczęła, zabawnie przeciągając głoski. — Skąd masz ową bliznę?
— Kumpel spuścił mi łomot, kiedy prawie zdradziłem swoją dziewczynę.
— Co? — Pokręciła z niedowierzaniem głową, zastanawiając się, czy powinna natychmiast zmienić o nim opinię, czy może wysłuchać historii, która mogła się okazać całkiem ciekawa.
— Ano. — Westchnął i dolał do jej szklanki jeszcze trochę whiskey, kiedy wskazała na nią brodą. — Zawsze uparcie bronił kobiet. Nie raz mi opowiadał, że musiał kiedyś zostawić dziewczynę, którą bardzo kochał i nie potrafił sobie tego wybaczyć. Cholernie nienawidzi zdrajców i poustawiał mi w głowie. Dzięki niemu pojąłem hierarchię wartości, a teraz żyję we wspaniałym związku i jestem cholernie szczęśliwy z tego powodu.
— W końcu uczymy się na błędach — szepnęła, przecierając twarz dłońmi.
— Dobry wieczór. — Rozcapierzyła palce, nie odsuwając rąk od buzi i przekręciła głowę nieco w prawo. Gray wpatrywał się w nią kątem oka, by po chwili popatrzeć na Stinga. Była pewna, że właśnie wciągał ją w swój plan i miała odegrać w nim całkiem istotną rolę. — Macie tutaj jakieś dobre drinki?
— Zależy co pan lubi — odpowiedział leniwie blondyn. Skinął głową na Lucy i zarechotał głośno: — Niektórym do szczęścia wystarcza sama szkocka.
— Ekonomicznie — rzucił Fullbuster, zbliżając się do blondynki. — Może kolejka na mój koszt?
— Wybacz, jestem kobietą niezależną. Upijam się za własne pieniądze.
— Nie daj się prosić. — Objął ją lekko w pasie, uśmiechając się przy tym.
Rzuciła okiem na Orland, która przyglądała im się hardo, widocznie niezadowolona z tego, że Gray skupił się na kimś innym. A to był kolejny krok do sukcesu, zwłaszcza, że kobieta przysłuchiwała się ich rozmowie.
— A co dalej? — mruknęła, kładąc przyjacielowi dłoń na torsie. — Nie lubię wracać pijana do domu, do tego sama. Będziesz musiał zadbać o moje bezpieczeństwo, kolego.
— Nie ma problemu. Z chęcią zobaczę jak mieszkasz.
Minerva poruszyła się na siedzeniu, zagryzając dolną wargę. Heartfilia nie wiedziała, że można kogoś w ten sposób skusić, ale chyba właśnie taką mentalność miały tokijskie dziwki. Odsunęła od siebie bruneta i usiadła z powrotem przodem do Stinga, który z głupawym uśmiechem nalewał komuś piwo.
— Wybacz, wolę blondynów — mruknęła, chwytając swoją szklankę. — Bruneci z reguły są całkiem pruderyjni, a ja preferuję dzikusków. — Mrugnęła okiem do barmana i zaśmiała się cicho.
— Ja to wszystko słyszę! — krzyknął drugi pracownik, przechodząc z jednego końca lady na drugi.
— Rogue, zajmij się robotą! — skarcił go blondyn.
Gray poczuł, jak ktoś dotknął jego uda. Przechylił głowę; Orland siedziała przodem do baru i zaczepnie otarła kolanem o tył jego nogi. Zarówno on jak i Lucy wygrali, mając za sobą pół roboty.
— Tak pomagasz przyjacielowi się zaspokoić? — Eucliffe usiadł na krzesełku po drugiej stronie baru, widząc, że nikt na razie od niego niczego nie potrzebował, a Gray zajął się swoją nową koleżanką.
— Gdyby nie ja, nigdy nie wyszedłby ze swojego pierwszego friendzonu. — Przewróciła oczyma i popatrzyła na rozmówcę, który zabawnie marszczył czoło, przyglądając jej się. — No co?
— Dlaczego ty się nie upijasz?
— Nienawidzę whiskey — rzuciła, zerkając z obrzydzeniem na prawie pustą szklankę. — Nie upiję się czymś, czego nie lubię.
— To dlaczego to pijesz? — prychnął, kręcąc z niedowierzaniem głową.
— Bo nie stać mnie na nic innego? — warknęła, jakby to było oczywiste.
— Zrobię ci dobrego drinka, który nie będzie kaleczył twojego przełyku. — Zsunął się z krzesełka i zaczął rozglądać po asortymencie ustawionym za nim. — Na mój koszt, za umilenie wieczoru.
< <> >
Dostała znak.
Ciężko było jej się rozstać z nowymi znajomymi, jednak podziękowała im za towarzystwo i zsunęła się z krzesełka. Na zmiękczonych nogach i lekko ociężałą głową, ruszyła do wyjścia, by zdążyć dojść do auta przed Grayem i Minervą. Nie mogła uwierzyć w to, że dała się upić, wiedząc, że ma do wykonania zlecenie, które Fullbuster wyraźnie oznaczył jako dosyć ciężkie. Brała głębokie wdechy, by nieco przefiltrować ciało i parła do przodu, zabawnie kołysząc się na boki.
— Co za udręka — bąknęła, szukając po kieszeniach kluczyków. Widziała z daleka, jak przyjaciel opuszcza bar ze swoją nową znajomą. — Szlag.
Uchyliła w końcu klapę bagażnika i nieudolnie się do niej wpakowała. Wyciągnęła w górę dłoń, by się zamknąć, a gdy tylko to zrobiła, coś twardego zleciało na jej głowę. Podświetliła telefonem owy przedmiot i otworzyła ze zdumienia oczy. Bułka. Zwykła bułka, która musiała tam leżeć miesiącami, skoro stała się twarda jak głaz.
— Wstrętny niechluj! — syknęła, odrzucając ją gdzieś na bok.
Nie musiała długo czekać, by wyłapać zbliżającą się parkę. Gray odblokował drzwi i kulturalnie wpuścił do środka Orland, sam po chwili zasiadając za kierownicą. Milczeli, ale Lucy doskonale wiedziała, co tam się wyprawiało; przecież sama specjalizowała się w uwodzeniu i wiedziała, jak wiele trudu trzeba w to włożyć, by wyglądało całkowicie naturalnie. Cana była dobrą nauczycielką.
— Jedźmy do mnie. — Usłyszała stłumiony głos Minervy, chwilę po tym jak samochód lekko szarpnął jej ciałem. — Mam duże, wygodne łóżko. Jednak mojego domu nie pozwiedzasz, nie jestem tak otwarta na gości, jak ta mała blondyneczka. Czuj się więc wyjątkowo, rzadko kogoś do siebie zapraszam.
— Jako sobie życzysz, księżniczko — odparł chłopak.
Heartfilia miała wrażenie, że specjalnie jechał po największych dołkach. Było jej niedobrze, a nie miała nawet jak o tym zaalarmować. Machnęła na to ręką; skoro próbował tam wyhodować nowe życie z pomocą skamieniałych bułek, to jej jeden paw niewiele by zmienił. Starała się jednak głęboko oddychać, by przypadkiem nie zwrócić na siebie uwagi; przynajmniej do momentu, kiedy jej organizm zaczął działać totalnie wbrew niej.
— Co to było? — Brunetka odwróciła się na fotelu, zaglądając na tył.
Lucy trzymała dłonie na ustach, nie wierząc, że akurat teraz zebrało jej się na czkawkę. Nie zdążyła zasłonić buzi za pierwszym razem, a kwiknęła całkiem donośnie. Była pewna, że Gray w myślach właśnie ją torturuje.
— Nic nie słyszałem — odparł, siląc się na dezorientację. — Wydawało ci się.
— Możliwe — westchnęła kobieta, na co Lucy nieco się rozluźniła.
Starała się skupić na wstrzymywaniu oddechu i na tym, by w końcu pozbyć się uporczywej czkawki, aż w końcu auto się zatrzymało. Nawet nie słuchała o czym rozmawiali; uznała, że priorytetową sprawą jest doprowadzenie do porządku samej siebie.
Gray i Minerva opuścili auto, pozostawiając ją samą sobie. Blondynka cierpliwie czekała w środku, wlepiając wzrok w ekran komórki, aż w końcu przyszła wiadomość.
08 kwietnia 2016 04:38
Od: Gray
Nie zamknęła drzwi.
Uważaj na psa.
— Psa?! — syknęła rozjuszona. — Jeszcze tego mi brakowało!
Pchnęła fotel do przodu, by dostać się do wnętrza auta. Zaczęła kasłać, czując duszące, damskie perfumy. Sięgnęła do schowka, by wyciągnąć broń; nienawidziła trzymać jej w rękach, ale wiedziała, że musiała być gotowa na różne okoliczności. Wygrzebała się na zewnątrz, z ulgą przyjmując świeże powietrze, jednak okolica nie sprzyjała jej oczekiwaniom. Była pewna, że znajdują się na jakiś nieprzyjemnych przedmieściach. Domy wyglądały na takie, co miały się zaraz rozpaść, działała może co druga latarnia, a w okolicy słyszała tylko głuche wycie psów.
Objęła się ramionami i podeszła do zniszczonej, rozpadającej się furtki; pchnęła ją ostrożnie, bojąc się, że zatrzeszczy albo całkowicie się rozpadnie. Przeszła przez niewielką szparę i stanęła na nierównej ścieżce. Nie musiała się długo trudzić, by napotkać pierwszą przeszkodę, którą okazał się dosyć spory rottweiler. Zadrżała, zupełnie nieprzygotowana na taki obrót spraw i zrobiła krok w tył, kiedy zwierzę zaczęło powoli kierować się w jej stronę. Ból w prawym boku przyniósł nieprzyjemne wspomnienia.
Dokładnie pamiętała, jak zęby agresywnego psa rasy Tosa wbiły się w jej ciało. Była pewna, że rozszarpałby ją na drobne kawałki, że nikt jej nie rozpozna, nie znajdzie. Była cholernie pewna, dopóki pomiędzy własnymi wrzaskami nie wyłapała czyjegoś krzyku. Nakrył ją cień ludzkiej sylwetki, a do uszu zaczęły docierać stłumione uderzenia; gdy w agonii otworzyła oczy, dostrzegła znane oblicze, które przepełnione było przez strach i niewyobrażalną złość. Natsu okładał pięściami zwierzę, wołając przy tym o pomoc, lecz jak na złość dookoła nikogo nie było. Mimo to, udało mu się. Udało wyrwać ją z sideł śmierci, udało przepędzić rozwścieczone bydlę. Uratował ją; nie pierwszy i nie ostatni raz, ostatkiem sił niosąc do najbliższego domu, skąd zabrało ją do szpitala. Była tylko młodą dziewczyną, która biegła spóźniona do szkoły i mogła rychło zakończyć swój żywot, gdyby nie pomoc chłopaka. Chłopaka, o którym nie potrafiła zapomnieć.
Przykucnęła i prędko przyjęła pozycję obronną. W żołądku ściskało ją ze strachu, a w głowie obijały się tylko pytania o to, gdzie bestia zatopi swoje kły. Zacisnęła zęby, widząc kątem oka, że zwierzę jest tuż przy niej, gdy nagle poczuła coś mokrego na karku.
— Huh? — Podniosła głowę i z niedowierzaniem wpatrywała się w psią sylwetkę. Czworonóg usiadł tuż przednią, a jej serce spowiła nieopisana gorycz. Mogła spokojnie policzyć jego żebra, nawet w ciemnościach, które ją otaczały. Wyciągnęła komórkę i ostrożnie podświetliła pysk, czując jak łzy zbierają się pod powiekami; miał mętne oczy, spowite białym nalotem. Pełno ran, miejscami brakowało mu sierści. Bała się psów, ale nigdy nie była obojętna na ich cierpienie. — Boże, co oni ci zrobili…
Wyciągnęła delikatnie rękę, by go pogłaskać, jednak cofnęła ją. Nie miała pojęcia jak mógł na to zareagować, a nie chciała, sprawić bólu ani jemu, ani sobie. Zaprzysięgła, że jeżeli nie dopadnie tej kobiety za jej prawowite występki, to sprawę zaniedbania zwierzęcia zgłosi odpowiednim władzom.
Dźwignęła się ostrożnie na nogi i ominęła psa, by podejść do drzwi. Jak mówił jej przyjaciel, były otwarte, więc cichutko wślizgnęła się do środka, nie sprawiając przy tym najmniejszego szmeru. Korytarzem niosły się głosy Graya i Minervy, która w przesłodzony sposób wydawała z siebie irytujący chichot. Wiedziała, że musi się pospieszyć. I ze względu na ogół sprawy i prywatne odczucia przyjaciela; nie było mu w smak bawić się w takie rzeczy, ponieważ gryzło go sumienie. Wiedział, że nie było to fair wobec Juvii, która na każdym kroku powtarzała mu, że wie, jaką mają pracę i nic na to nie poradzą. Ufała mu, cholernie mu ufała. Jednak on nie potrafił się z tym do końca pogodzić.
Przeszła do kuchni, starając się szerokim łukiem ominąć pokój, w którym znajdowała się tamta dwójka. Wszędzie panował cholerny bałagan; to dlatego nie chciała oprowadzać Fullbustera po mieszkaniu. Lucy nie dostrzegała nigdzie żadnych śladów po dzieciach; zabawek, kolorowych naczyń i innych pierdół, które mogły kojarzyć się z małolatami. Przesuwając się po ścianie dotarła do niewielkiego salonu, w którym zastała ten sam widok — chaos.
— Zaczekaj, gdzieś mam jeszcze butelkę wina! — krzyknęła ochoczo Minerva z impetem otwierając drzwi.
Heartfilia rzuciła się na podłogę za kanapą, zaciskając przy tym usta. Była przyzwyczajona do tarzania się w brudzie, bo ich zlecenia momentami były naprawdę dziwne, ale wolała nie myśleć o tym, co było pod nią. Orland przeszła do kuchni, a blondynka podniosła wzrok, który spotkał się z nieprzychylnym, piorunującym spojrzeniem Graya, stojącego w progu sypialni. Była pewna, że gdyby któreś z nich posiadało umiejętność zatrzymywania czasu, to rzucił by się do niej i rozszarpał na kawałki.
Zrobiła głupią minę w stylu odczep się, robię co mogę! Chłopak przekręcił oczyma i nagle się uśmiechnął, kiedy kobieta do niego wróciła. Wpuścił ją pierwszą, a zamykając drzwi pomieszczenia, rzucił dziewczynie ostatnie, mordercze spojrzenie, przy okazji wskazując palcem na coś za nią. Gdy salon znowu skąpał się w ciemnościach, nieudolnie podniosła się na nogi i odwróciła. Znajdował się tam jeszcze jeden, krótki korytarz, a w nim dwie pary drzwi. Jedne prowadziły do łazienki.
— Jezusie! — pisnęła, gdy po otwarciu wejścia pewnie dała krok do przodu, a pod stopą nie znalazło się żadne podłoże. W ostatnim momencie chwyciła się barierki, ratując w ten sposób kręgosłup. — Co za posrany dom!
Ustawiła stopy na stopniach i ostrożnie zeszła na dół, czując typowy dla piwnic zapach wilgoci. Wyciągnęła z kieszeni komórkę i włączyła w niej latarkę, rozglądając się wokoło. Istna graciarnia, w której nie było najbezpieczniej; miała wrażenie, że stosy tych wszystkich rzeczy zaraz na nią runą. Kluczyła po sporej przestrzeni, rozglądając się wciąż dookoła siebie, lecz zupełnie nic nie rzucało jej się w oczy. Westchnęła ze zrezygnowaniem i chciała już wracać na górę, kiedy usłyszała szelest. Odwróciła się energicznie za siebie i sięgnęła za pasek spodni, mrużąc powieki. Wyciągnęła przed siebie dłonie; w prawej dzierżyła odbezpieczoną broń, a w lewej telefon, który oparła na metalowej, zimnej powierzchni pistoletu. Wykonała kilka mechanicznych ruchów, gotowa oddać strzał… Przynajmniej dopóki strumień światła nie oblał spróchniałych, drewnianych mebli.
— Kurwa — syknęła, zrywając się z miejsca. Wcześniej nie zauważyła, że spod starego stołu wystaje czyjaś noga. Opadła na kolana i z przerażeniem zachłysnęła się powietrzem, widząc na ziemi chłopaka, który mógł mieć na oko trzynaście czy czternaście lat. Przez głowę przeszły jej najgorsze myśli; błyskawicznie sięgnęła do jego szyi by sprawdzić puls. Jeszcze żył. — Gray!
Jej przeciągły wrzask wypełnił całe mieszkanie. Minerva upuściła na ziemię kieliszek wina i znieruchomiała, kiedy Fullbuster stał naprzeciwko niej. Odchylił do tyłu głowę, zwabiony głosem przyjaciółki, po czym z powrotem przeniósł wzrok na Orland. Jego spojrzenie się zmieniło; oczy pociemniały, a w twarzy nie dostrzegała już niczego uwodzicielskiego. Przeistoczył się w kata.
— C-co to ma znaczyć? — wyszeptała, siadając na łóżku.
Gray rozejrzał się dookoła z cynicznym uśmiechem. Wyciągnął z kieszeni marynarki komórkę i wykręcił numer, nie spuszczając oczu z kobiety. Gdy ta zerwała się do biegu, chwycił ją za ramię i rzucił na łóżko, po chwili na nie wchodząc. Wykręcił kobiecą rękę i przycisnął kolanem do materaca, spoglądając na okno.
— Namierzycie mój sygnał? — zapytał nagle, nastawiając kręgi szyjne. Przerażał ją.
— Już cię mamy. — Głos Laxusa był przepełniony zdenerwowaniem. — Masz ją?
— Mam. Lucy prawdopodobnie znalazła dzieciaki. Pospieszcie się.
— Co to ma znaczyć, ty skurwysynu?! — wrzasnęła brunetka, szarpiąc się. — Myślisz, że ujdzie ci to płazem?
— Zamknij mordę, mam cię już dosyć — fuknął sięgając po jej szlafrok. Wyciągnął z niego pasek, którym mocno owinął jej nadgarstki. Szarpnął jej ciałem i podciągnął na nogi, wyprowadzając z sypialni. Szedł w stronę piwnicy, a po drodze wrzucił kobietę do łazienki. Nie było w niej żadnego okna, którym mogłaby uciec. — Posiedzisz tu i poczekasz. Nie wiem co z tobą zrobią, mało mnie to obchodzi.
— Zabiję cię, rozumiesz?! Zabiję! — ryknęła, lecz on tylko uśmiechnął się na odchodne, opuszczając pomieszczenie.
Zamknął drzwi i przeciągnął dosyć ciężką komodę, znajdującą się w korytarzu, którą zastawił wyjście, by przypadkiem nie czmychnęła. Podwinął rękawy i prędko skierował się na dół, mając nadzieję, że Heartfilii nic nie jest.
— Lucy?!
— Tutaj! — Pognał za jej głosem i był nie mniej przestraszony od niej, gdy zrozumiał, co tam odnalazła. — Gray, ten chłopiec jeszcze żyje. Musimy wezwać pogotowie!
— Sami nie możemy nic zrobić, Lu! — sarknął rozdrażniony. — Musimy poczekać na Laxusa i tego policjanta.
— Ale tutaj każda chwila się liczy! — pisnęła. Popatrzył na jej mokrą od łez twarz i zagryzł policzki. Nienawidził kiedy płakała. — Gray… Musimy go ratować.
Odsunął ją i wczołgał się lekko pod stół. Zaczął w miarę możliwości delikatnie wysuwać chłopca spod mebla, nie chcąc mu jakoś dodatkowo zaszkodzić. Z obawy o to, że w takich warunkach mogły panoszyć się jakieś zarazki, powodujące silne choroby, kazał dziewczynie trzymać dystans. Obserwowała jego starania, czując przenikliwe zimno i strach o ludzkie życie. Gdy chciała podnieść się na nogi, poczuła, jak coś lekkiego słabo zaciska się na jej barku. Odwróciła wystraszona głowę i poczuła, jak pękają w niej wszystkie blokady.
— Boże — wyrzuciła z siebie, chwytając ciało dziecka w ramiona. Przez zaaferowanie starszym z braci, zapomniała, że gdzieś mógł znajdować się drugi. — Trzymaj się — szeptała — trzymaj, już niedługo przyjedzie pomoc.
— Uratujcie braciszka, proszę… — jęknął słabo, pragnąc przyjąć trochę jej ciepła.
Wyciągnął wątłe ramionka, a na jego brudnych policzkach pojawiły się smugi łez. Dziewczyna bez namysłu przycisnęła go do siebie. Była pewna, że się ich bał, ale kiedy zobaczył, że chcą pomóc starszemu zrozumiał, że nie zrobią im krzywdy. Zaciskał paluszki na jej bluzie, ciężko oddychając. Mógł mieć najwyżej sześć lat; cholernie nie zasługiwał na to, przez co obaj przechodzili.
— Uratujemy was, obiecuję — wyszeptała przez łzy. — Gray, tam w rogu są koce. Trzeba nakryć tego chłopaka, nie wiadomo jak długo leżał na tym betonie. Musimy zrobić cokolwiek, dopóki nie otrzymamy pomocy.
Fullbuster był wściekły i sam ledwo powstrzymywał się przed tym, by nie wrócić na górę i nie zabić Minervy, która wciąż robiła raban. Poderwał się na nogi i dorwał materiały. Jedno z nakryć dał dziewczynie, by owinęła nim młodszego z chłopców, a sam położył starszego na drugim, starając się go przy okazji jakoś okryć
— Gray! Lucy! — Usłyszeli z góry.
Chłopczyk poruszył się wystraszony, ale Heartfilia przejechała dłonią po jego główce.
— Spokojnie, to nasi przyjaciele. Pomogą nam — wyszeptała, siląc się na uśmiech.
— Tutaj! — wrzasnął brunet.
Po chwili Dreyar był już na dole, w towarzystwie rosłego, łysego mężczyzny, który obiegł ich wzrokiem.
— Te szczeniaki, to twoi ludzie?! — krzyknął zaskoczony, wbijając wzrok w blondynkę. — Zgrozo, coś ty sobie za potworki wychował?!
— Niech pan coś zrobi! — pisnęła dziewczyna, dociskając do siebie wystraszonego chłopca. Laxus opadł przy niej na kolana i z niedowierzaniem spoglądał na broń, wystającą spod bluzy. Zbył to jednak i przeniósł wzrok na drugiego chłopaka. — Laxus, proszę. Oni potrzebują lekarza!
— Daj mi małego i zmywajcie się stąd, natychmiast. Policja nie może was zobaczyć, jasne? — wyrzucił na wydechu. Popatrzył na dzieciaka i poczochrał jego rzadkie, szorstkie włosy. — Już nic wam nie grozi.
Dziewczyna posłusznie przekazała chłopca i wstała na nogi. Gray odszedł od starszego dziecka i zaczął prędko kierować się w stronę wyjścia. Chwycił dłoń Lucy i pociągnął ją gwałtownie za sobą.
— Pies! — pisnęła, z całych sił starając się na chwile zatrzymać chłopaka.
— Co? — Policjant popatrzył na nią zdziwiony.
— Nie zapomnijcie o tym biednym psie, błagam!
Laxus widząc jej szklane oczy, byłby w stanie teraz ściągnąć dla niej nawet gwiazdkę z nieba. Skinął zgodnie głową, pozwalając jej spokojnie odejść. Popatrzył znowu na chłopca, który spoglądał na swojego nieprzytomnego brata; słyszał, jak drugi mężczyzna wzywa pogotowie i posiłki.
— Mały — szepnął, a dziecko na niego popatrzyło — nie możesz nikomu powiedzieć, że ta dziewczyna i chłopak tu byli, dobrze? Uratowali was, więc musicie się odwdzięczyć i też ich uratować.
— Więc to były aniołki, w które i tak nikt mi nie uwierzy? — zapytał słabo, uśmiechając się przy tym.
— Tak — odparł poruszony, zaciskając palce na ramieniu dziecka — dlatego zachowaj to wspomnienie tutaj. — Przyłożył palec do jego lewej piersi. — Wtedy sprawisz, że będą bezpieczni.
< <> >
— Lucy…
Siedziała na kanapie, wpatrując się obojętnie w czerwoną diodę wyłączonego telewizora. Nie wiedziała co myśleć, mówić, jak się poruszać czy oddychać. Przed oczami wciąż pojawiali się porzuceni, skatowani chłopcy. Gray kucnął przed nią, układając dłonie na jej kolanach i próbował nawiązać z jakiś kontakt.
— Nic więcej nie mogliśmy zrobić — wszeptał spokojnie — Laxus na pewno wszystko załatwił. Wiesz jaki jest.
— Jak mogłam tak egoistycznie podchodzić do życia, Gray? — zapytała niespodziewanie, przenosząc wzrok na jego przekrwione, zmęczone oczy. — Zawsze myślałam, że tata mnie źle traktował. Że wykluczył mnie z życia, że tak rzadko poświęcał mi czas, że stałam się mało ważna. Dopiero niedawno nauczyłam się myśleć o tym inaczej; zwracać uwagę na to, że starał się zapewnić mi jakiś sensowny byt, że haruje po to, bym mogła jakoś wiązać tu koniec z końcem, z dala od niego. Mimo to, wciąż czułam do niego jakiś żal. — Zacisnęła zęby, przyciskając splecione dłonie do mostka. — A te dzieci? Porzucone, katowane, głodzone. Pozbawione ciepła, rodziny, jakiegokolwiek dobra, dzieciństwa? Balansujące na granicy życia? Jak mogłam stawiać siebie ponad nimi?
— Lucy — mruknął i dźwignął się na nogi. Usiadł obok niej i siłą pociągnął w swoją stronę, by mocno ją objąć i do siebie przytulić. Sam był wystraszony, zagubiony. Sam nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. — Nie jesteś niczemu winna, dziewczyno. Każdy człowiek musi zyskać szansę na jakieś porównania, by nauczyć się patrzeć na życie pod różnymi kątami. Oboje wiemy, że zdawałaś sobie sprawę z tego, iż na świecie dzieją się takie rzeczy… Czasami jednak stajemy się świadkami takiego chorego okrucieństwa i to wywołuje w nas takie doznania. — Pogłaskał ją po głowie i starał się, by jego głos brzmiał jakoś pocieszająco. — Uratowałaś ich, powinnaś się z tego cieszyć. Dałaś im szansę na nowe życie, czemu nie popatrzysz na to w ten sposób?
— Bo wciąż nie mogę się otrząsnąć…
— Daj spokój. — Westchnął i zerknął na zegarek. Było chwilę po piątej, nieliczne ptaki zaczynały ćwierkać za oknem, zwiastując nadejście poranka. Nie robiło się jednak jaśniej; ciężkie, stalowe chmury wchłaniały czubki okolicznych wieżowców, zwiastując ulewny dzień. — Zostać z tobą?
— Nie pogniewałabym się — mruknęła, prostując się. Pociągnęła nosem i rozbawiła go, swoimi rozczochranymi włosami. — Ale Juvia…
— Pisałem do niej. — Uśmiechnął się i wstał. — Miałem wątpliwości, czy dręczyć cię jeszcze swoją obecnością, ale sama kazała mi cię nie zostawiać. Z resztą jest w robocie.
Heartfilia dała mu ręcznik i posłała pod prysznic, a sama poszła do łazienki. Wyciągnęła ze zgrzewki małą butelkę wody i sięgnęła do szafki po ziołowe, uspokajające tabletki, które zawsze miała gdzieś ukryte. Wycisnęła z blistra dwie pastylki i przepiła je dużą ilością płynu. Odsapnęła głośno i zerknęła na szybę, na której zaczęły pojawiać się pierwsze krople deszczu. Adrenalina powoli odpuszczała, zamieniając się na miejsce ze zmęczeniem i ospałością. Nieśpiesznie podążyła do sypialni i wyciągnęła z łóżka dodatkowy komplet pościeli, by rozłożyć w salonie kanapę i przygotować posłanie dla przyjaciela. Gdy tylko opuścił łazienkę wskoczyła pod szybki prysznic, a gdy wracała przez salon do siebie, ten już drzemał. Przymknęła drzwi, wsunęła się pod kołdrę i położyła na plecach, wlepiając wzrok w sufit.
Gdzieś w jej głowie wciąż panoszył się Natsu. Nie mogła uwierzyć, że nawet podczas zlecenia, kiedy jej życie przez moment stanęło pod znakiem zapytania, znowu myślała właśnie o nim i ściągała do siebie obrazy przeszłości. Zaczęła poważnie zastanawiać się nad tym, czy jego powrót jej doszczętnie nie zniszczy, bo nie potrafiła doszukać się w tym żadnych pozytywnych znaczeń.
< <> >
Przeskakiwała nad dużymi i małymi kałużami, by tylko nie wejść w którąkolwiek z nich. Czarne spodnie w zadowalający sposób wydłużały jej smukłe nogi, a biała koszula, wystająca spod beżowej marynarki, nadawała jej swoistej elegancji. Przyciskała do boku materiałową torebkę, do której wcisnęła portfel, klucze od domu, oraz prezenty powitalne, które rano zakupiła z przyjaciółmi w centrum handlowym.
Kierowała się do siedziby, w duchu ciesząc się jak małe, wytęsknione dziecko. Tego wieczora mieli być tam wszyscy i nic nie mogło popsuć imprezy powitalnej na cześć powrotu Cany i Jellala. Nie widziała obojga jakieś trzy miesiące; chciała widzieć radość w oczach Erzy, która i tak na początku planowała sprzedać chłopakowi ostrą reprymendę. Pragnęła usiąść z Alberoną przy jednym stoliku i pić do upadłego sake, wysłuchiwać jej niepowtarzalnych historii i przygłupich rad. Potrzebowała takiego wyjścia, które pozwoliłoby jej zupełnie wyłączyć umysł na niedawne sytuacje. Wcisnęła do portfela kilka wizytówek taksówkarzy, wiedząc, że w przewidywanym stanie połowę zgubi, a chciała jednak jakoś dostać się później do domu.
— Halo? — mruknęła wesoło, przykładając do ucha telefon.
— No i za ile będziesz? — Głos Levy wprawił ją w jeszcze lepszy nastrój. — Już prawie wszyscy tutaj są!
— Idę, idę! Dosłownie pięć minut! — zaśmiała się, widząc tłum ludzi, czekających na zielone światło, by móc przedostać się na drugą stronę ulicy. — Nie próbujcie pić beze mnie!
— To się pospiesz, ślamazaro!
Z uśmiechem przyklejonym do twarzy wrzuciła aparat do torebki i pewniej ruszyła w stronę przejścia. Była tak zaaferowana nadchodzącą zabawą, że nie zwróciła uwagi na to, iż drepcze po ścieżce rowerowej. Nim zdążyła dobrze wsłuchać się we wrzaski rozpędzonego kolarza i jego dzwonek, mogłoby być za późno.
No właśnie; mogłoby.
— Lucy! — Męska, spora dłoń zacisnęła się na jej przedramieniu i mocno pociągnęła w bok, cudem chroniąc dziewczynę przed staranowaniem.
Z przestrachem wpatrywała się w plecy sportowca, który niewiele zrobił sobie z tej sytuacji i pognał dalej przed siebie. W normalnej sytuacji już hałaśliwie dziękowałaby swojemu wybawcy… Ale to nie była normalna sytuacja. Obróciła z wolna głowę i poczuła, jak oblewa ją lodowaty pot. Wyszarpała ramię i cofnęła się o dwa kroki, wpatrując się w jego obdrapane dłonie, które zwisały bezwiednie wzdłuż postawnej sylwetki. W myślach powtarzała sobie tylko jedno słowo: uciekaj.
— Lucy, proszę — szepnął, wznosząc rękę w jej kierunku. Był zdenerwowany, ale gdzieś w jego oczach kryła się determinacja, która w jakiś sposób ją przytłaczała — Proszę, posłuchaj mnie przez moment.
— Nie dotykaj mnie — warknęła, zaciskając palce na ramiączkach torby.
Zadrżał, widziała to. Miała świadomość, że jej wrogie, wręcz agresywne zachowanie zbijało go z tropu. Dawniej była tylko kruchą dziewczyną, która wszystko chciała rozwiązywać pokojowo, brzydziła się agresją i nienawiścią, którymi poczęła się karmić od najgorszej nocy jej życia, by zapchać luki w sercu, duszy czy umyśle. Zdawała sobie sprawę, że nie mógł pojąć tej zmiany i jakoś sensownie się jej postawić.
— Daj mi tylko jeden, krótki moment… Głupią chwilę. Daj mi możliwość.
Nie powinna mu jej dawać, za nic w świecie. Doskonale o tym wiedziała, lecz i tym razem wynik walki serca z rozumem był dobrze znany.
— Nie chcę — wycedziła przez zaciśnięte zęby, zagryzając coraz mocniej policzki..
— Nie mogłem postąpić inaczej, Lu. — Wziął głęboki wdech, by zyskać chwilę do namysłu, jednocześnie zbywając jej protest. Wyglądał, jakby gdzieś nad jego głową stoper odliczał czas, kradnąc cenne sekundy. — Gdybym nie wyjechał, sprowadziłbym na was wszystkich piekło, obarczył swoim ciężarem… Nie mogłem wam tego zrobić, jesteście moimi przyjaciółmi.
— Pieprzą ci się czasy, człowieku. — Obserwowała jak starał się nie poruszać. Znała jego nawyki, wiedziała, że chciał się do niej zbliżyć, patrzeć w oczy, przejechać czule dłonią po jej ramieniu, oprzeć głowę o jej czoło. Robić nadzieję na to, że w końcu przekroczą granicę przyjaźni; tylko po to, by zawsze po chwili to wrażenie burzyć. — Kiedyś może i nimi byliśmy. A teraz zejdź mi z oczu i nie wchodź w drogę.
Wiedziała, że źle robi, że się ugina. Że daje mu w ten sposób nadzieję, pozwala na to, by zaczął używać chwytów, którymi kiedyś bardzo szybko przeciągał ją na swoją stronę.
Wyminęła go, sądząc, że wyraziła się dostatecznie jasno, jednak jego upór sprzed lat nie zniknął. Poczuła szarpnięcie, nogi jej się poplątały. Do nozdrzy uderzył zapach wody kolońskiej i papierosów; owa woń różniła się od tej dawnej, lecz wciąż należała do niego i stało się to jej pułapką. Podniosła wzrok, gotowa by zacząć krzyczeć, wówczas gdy mocno zacisnął palce na jej nadgarstkach i pochylił się do przodu. Zniwelował dystans pomiędzy ich ciałami; czuła jak wszystkie jej mięśnie opanowuje odrętwienie, a w podbrzuszu kumuluje się zapomniane, przyjemne ciepło, którego czuć nie chciała.
— Heroine — wyszeptał, mając niegdyś w zwyczaju ją tak nazywać.
Nie znosiła tego, że wywoływał w ich relacji tyle sprzeczności. Kochała go, cholernie go kiedyś kochała, a on raz zdawał się to widzieć, a innym razem zbywał, jakoby to miały być tylko żarty. Mimo to, wciąż żyła w swoim małym świecie, w którym pławiła się jego obecnością. Wciąż wchłaniała jego głos, dotyk, ciepłe słowa, jakby to stanowiło pokarm dla jej słabej duszy. Był tylko dla niej, nie interesowały go inne dziewczyny. Nazywał ją swoją Lucy i nienawidził, gdy jakikolwiek innych chłopak się do niej zbliżał. Mimo to, nigdy nie powiedział jej o swoich uczuciach. Całował tylko jej dłonie, czasem policzki i czoło, gdy chciał ją pocieszyć, lub po prostu nabierał na to ochoty. Lecz wszystko to istniało kiedyś. Zniknęło, tak nagle. Bez pamięci.
— Popełniłem błąd i nie jestem w stanie się z niego wytłumaczyć. Straciłem wszystko co miałem, sądząc, że moje wybory były słuszne. Żałuję tego, rozumiesz?
Podniosła wzrok. Obiegła nim jego twarz, która, jak mniemała, naprawdę zdążyła zmężnieć. Przesunęła nim po ustach, przez chwilę pragnąc, by jak kiedyś, dotknęły jej skóry. Skupiła się na czarnych, wodnistych oczach, które emanowały niewyobrażalnym rozgoryczeniem i swego rodzaju strachem, którego nie była w stanie pojąć. Stała się głucha na otaczający ich świat. — Nawet przez chwilę nie przestałem o tobie myśleć. Nawet na krótką chwilę o tobie nie zapomniałem, Heroine. Uwierz mi, błagam cię.
Drgnęła; jakaś zapadka w jej sercu się zakleszczyła.
— Na... — szepnęła zupełnie mimowolnie. Wstrzymał oddech, jakby czekając latami, aż znowu wypowie jego imię. I zrobiła to, rozbijając jego waleczność na kawałki. — Natsu...
— Wróciłem, bo mi na was zależy… bo chcę to uratować, rozumiesz? — ciągnął, sądząc, że dziewczyna mięknie, że daje mu szansę na to, by ją do siebie jakoś przekonać. — Lucy… Nie chcę już więcej uciekać.
Trach!
Zacisnęła zęby. Wyrwała się z jego rąk, czując jak gniew na nowo w nią wstępuje i przesłania tę krótką chwilę słabości.
— Dokładnie tak było — syknęła, roztaczając wokół siebie nieprzyjemną aurę — uciekłeś. Bez wyjaśnień. Bez wrócę. Bez żegnajcie. Bez spierdalaj. Biegłam tamtej nocy do ciebie, zalana krwią i łzami. Byłeś jedyną osobą, której potrzebowałam, by się opanować, Dragneel. Ale ciebie już nie było. — Odchyliła do tyłu głowę i zaśmiała się. Cynicznie, złowieszczo, lekceważąco. Wywołała na jego skórze gęsią skórkę. — A teraz wracasz, jakby nic się nie stało. Oczekujesz, że opowiem ci o tym, co nam się przytrafiło i kim się staliśmy, radząc sobie bez ciebie.
Wpatrywał się w nią roztrzęsiony; sam już nie wiedział, czy powodem tego stanu była jej obecność, czy strach zainicjowany postawą, której niegdyś nie byłby sobie w stanie nawet wyobrazić. Zrobił krok w jej stronę, ale niebezpiecznie się poruszyła, unosząc lekko brodę. W jej ciemnych, brązowych oczach pojawił się nienaturalny obłęd, który kontrastował z delikatną twarzą.
— Nie patrz tak na mnie Natsu. I tak nic ci nie powiem — prychnęła, rozkładając ramiona. — Oczekiwałeś, że usłyszysz wyrazy tęsknoty czy współczucia? Ludzie znikają, to całkiem powszechne zjawisko, ale nie robią tego w taki sposób, rozumiesz? Nie sprawiają, że bliscy w rozpaczy nasłuchują wiadomości, doglądają nagłówków gazet, czekając na informację o tym, że ich przyjaciela znaleziono gdzieś martwego. — Pokręciła głową, nagle robiąc krok w jego kierunku. — Tak samo jak ty, stworzyliśmy własną tajemnicę, która ciebie już nie dotyczy… Nie chcę, byś pokazywał mi się na oczy. Nie chcę, byś mnie jeszcze kiedykolwiek dotknął. Nie chcę, byś do mnie mówił, byś na mnie patrzył, wchłaniał bezkarnie mój zapach. Nie chcę, byś o mnie myślał. Nasz Natsu nie żyje. Ty jesteś tylko jego tanią podróbką. — Dojrzała w nim niemoc. Dojrzała strach, zrezygnowanie, niewyobrażalne cierpienie i choć bardzo tego nie chciała, karmiła tym swoje sumienie, jednocześnie czując, jak jej głos coraz mocniej drży. — Boli cię to? Chociaż trochę? Tak jak bolało mnie, kiedy Gray wynosił mnie z twojej klatki schodowej na rękach po tym, jak spędziłam kilka godzin pod twoimi drzwiami, łudząc się, że w końcu wrócisz?
— Gdzie jest moja Lucy… — zapytał, zaciskając pięści i zęby.
— Patrzysz na nią! — syknęła, uderzając w złości bokiem pięści o jego tors. — Stoi tu, przed twoim nosem. Ty ją taką stworzyłeś. Jesteś z siebie dumny? — Widziała, jak dygocze z wściekłości i bezradności. — No dalej Natsu, pokaż mi swój ból, patrząc na mnie.
— Heroine…
— Od dziś będziesz nazywać mnie inaczej — szepnęła uśmiechając się, kiedy łzy w końcu spłynęły po jej policzkach. — Bo od dziś już wiesz, kim się stałam. Od dziś będę zwracać ci całe cierpienie, jakie nam wszystkim dałeś. Od dziś staję się twoją Nemezis.
Od Mayako: *protokół duchów — jeżeli ktoś tak samo jak ja jest fanem serii Mission Impossible, na pewno skojarzy o co chodzi. Owy protokół wprowadzony został w czwartej części; wszyscy ludzie z agencji, jak i sama organizacja, stały się... Hmmm, niewidzialne? Wszystko miało nagle przestać istnieć, przynajmniej na czas rozwiązania większego problemu; agenci stali się zwykłymi obywatelami, którzy nie mieli nic wspólnego ze swoją pracą. No wiecie o co chodzi. :) Próbowałam użyć jakiegoś synonimu, który zastąpił by te duchy, lecz nic nie brzmiało tak dobrze jak oryginał, więc go sobie pożyczyłam. xD
Nie linczujcie mnie za to haniebne traktowanie Natsu. xD I tak Lucy na ułamek sekundy się złamała, proszę to docenić. xD Na tę historię przekłada się kilka moich wspomnień; ci, którzy zostali kiedyś pozostawieni bez słowa naprawdę są w stanie zrozumieć, że taki czyn wywołuje w człowieku wiele sprzecznych uczuć, które w wielu przypadkach ewoluują w nienawiść. Przebaczyć jest naprawdę ciężko i to chciałabym w jakiś sposób tutaj przedstawić.
No, w każdym razie; w bohaterach pojawiają się powoli inne postacie. Przyznaję, że nie zawsze jest to wywołane tym, że czekałam na ich przedstawienie, a tym… że po prostu do głowy przychodzą mi nowe pomysły. Mam nadzieję, że nie spierniczę tego opowiadania, bo jestem do niego strasznie mocno przywiązana, choć dopiero się ono zaczyna. Achy, echy. No… Mam nadzieję, że się podobało. Zapewniam, że w trójeczce akcji będzie dużo więcej, tak samo jak samego Natsu; w końcu trzeba przedstawić sytuację z jego punktu widzenia. No i ktoś nam zaginie. Hehehheheheheh…
Ogólnie bardzo dziękuję za wszystkie wasze miłe komentarze, uwagi. Nie zapominajcie czasem czegoś skrytykować, bo nigdy nie jest idealnie, a krytyka to jednak jakaś pomoc, prawda? Błędy również śmiało mi wypominajcie, ja się o takie rzeczy nie denerwuję, póki nie pojawia się bezpodstawny hejt. Ughh…
Trzymajcie się! :)
Pierwszy...
OdpowiedzUsuńRozdział jest absolutnie genialny.
Rozdział tak bardzo mnie wciągnął, że sam się dziwię.
Misja Graya i Lucy bardzo mi się podobała... szkoda było mi dzieciaków, mam nadzieję że teraz już będzie tylko lepiej u nich.
-jak i u naszego glodnego i zaniedbanemu psu.
Spotakanie Lucy i Natsu... podobało mi się.
Szkoda mi że w spotkaniu, przeważały negatywne emocje.
Ale rozumiem że małymi kroczkami w ich relacji.
Trzymam za słowo że w następnym rozdziale pojawi się wiecej o Natsu.
Ps. Mest mi sie nie podoba, jest dość tajemniczy itp, ale wiem że muszę wytrzymać jego obecność obok Lucy i niestety ich zblizenia.
Pozdrawiam i życzę weny oraz czekam na next
W sumie to mam już sporą część tekstu i tak jak mówiłam, jest sporo Natsu. A nawet w praniu wyszło,że będzie ładny momencik między Natsu i Lucy. :3
UsuńCo do Mesta... Ach, widzę, że intuicja niezawodna. :D
Kayo: Jestem, przeczytałam!!
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, chyba nie muszę tego mówić. Sting taki fajny i Rogue, dla którego prawa kobiet są najważniejsze... Ale nie to było najlepsze.
Laxus: Zła Minerva? A może Juvia i Gray? Albo Mest?
Kayo: Nie, nie i NIE. Nie przerywaj mi! >< Najlepszy był taki jeden uroczy moment, kiedy myślałam, że umrę. A mianowicie...
"Laxus widząc jej szklane oczy, byłby w stanie teraz ściągnąć dla niej nawet gwiazdkę z nieba". *podskakuje z radości*
Laxus: Na serio...? Jesteś straszliwie emocjonalna. Normalny człowiek, taki jak ja, raczej zadowoliłby się sceną odnalezienia tego chłopca.
Kayo: *zła, ze łzami w oczach* Jak możesz, ty okrutniku?!!!!!!!!!!!!!
Nie mogę doczekać się pojawienia się Jellala <3. Ten biedny cham, Natsu... Naprawdę mi go szkoda. Wraca po latach, a tam NEMEZIS. Normalnie HORROR.
Życzę mnóstwo weny i abyś tym razem wyrobiła się w terminie z rozdziałem!
PS. Ile stron A4 ma jeden rozdział (tak mniej więcej)?
Cieszę się strasznie, że jakoś udaje mi się operować Laxusem w taki sposób, że wam się on podoba. Jak zacznę coś chrzanić, to proszę o zwrócenie uwagi, moja ekspertko. :D
UsuńCo do stron: jest ich 16-18, times 11, interlinia 1,5. :D
Kayo: Kurde, dopiero teraz spostrzegłam, że nie wylogowałam się z konta koleżanki. Chwal moją inteligencję!
OdpowiedzUsuńLacus: Gdyba trzeba było ją chwalić za każdym razem, twoje ego byłoby jak stąd do Ameryki...
hahahahahah xD
UsuńOkej, mam kilka teorii spiskowych!
OdpowiedzUsuńNie, w sumie nie mam żadnej... Ale z tego co widzę, nie zgadzam się z jedną rzeczą z Kayo i Laxusem, a mianowicie z tym, że to Rouge sprezentował Stingowi tę bliznę. Mam wrazenie, ze wypowiedź Eucliffa była trochę nostalgiczna i wspominał o innym kumplu, a zważając na jego następne słowa o miłości do pozostawionej kobiety, zakładam, że mowa o Panu Wygananym. XD
Ogolnie rozdział był super. Bylo dużo alcji. Początek lekko zawiódł moje serce, wiadomo... Ale mimo wszystko przez Ciebie inaczej patrze na tego Mesta. Zaczął mi się podobać. :D akcja w barze z Grayem i Minerva super, to jak ja sobie owinął wokół palca, jak kombinował z Lucy... I w ogole te dialogi Lu ze Stingiem i Rougem mi sie podobały. xD rozbawiła mnie nasza droga Heartfilia która upiła się w trakcie zadania i oberwała w głowę bułką. XD opis z psem był taki wzruszający ;( to wspomnienie Natsu, ktory ją ratowal czy sama charakterystyka zaniedbanego zwierzęcia. :(
Ogólnie pomysł z tymi dzieciaczkami super. Wrzucasz śmieszne wstawki, choćby lądowanie na dywanie i walka na wzrok z Grayem, podoba mi się to. :D
Jak ten mały chłopiec ścisnął ramie Lu, to mnie ścisnęło w żołądku. :o Laxus był przekochany, tak samo jak Gray, gdy złapał ja za rękę a w mieszkaniu do siebie przytulił i powiedział jej kilka tych istotnych, naprawdę wartościowych słów. ;)
No i końcówka, o matko ile emocji! Aż mną rzucało na tym fotelu, kiedy Natsu stopniowo ograniczał możliwość ucieczki dziewczyny. W pewnym momencie byłam już prawie pewna, że ją pocałuje na siłe, albo że ona mu przebaczy, a tu bum! Kilka nieprzemyślanych słów Natsu, którymi przywołał najboleśniejsze wspomnienie. Ostatnia kwestia Lucy miażdży. Jestem ciekawa jak się to wszystko rozegra, naprawdę. Dawno żaden blog mnie tak nie wciągnął. :) wybacz wszystkie błędy ale pisze z telefonu na lelcjach, więc no. XD
Pozdrawiam i życzę duuuuuzo weny! <3
Kayo: Może masz rację, ale mi jakoś to do Rogua (jak to się odmienia?) pasowało.
UsuńLaxus: Czemu się tak kulisz w rogu pokoju?
Kayo: *cicho* Boję się, że ##### się dowie, że zapomniałam się wylogować... Broń mnie, Laxus!
Laxus: *prycha* Jeszcze czego. To twój problem, ja idę do Frieda. Pa. *macha ręką, wychodząc z pokoju*
Kayo: o.o"
Kikuśku. xD
UsuńCenię to, że wyłapujesz szczegóły i zwracasz na nie uwagę. Cieszę się, że rozmowa ze Stingiem została ciepło przyjęta, bo w sumie starałam się, by była całkiem naturalna. xD
Ej, chciałabym opisywać już takie #hard #NaLu, a jeszcze nie mogę, smutno mi. :(
Laxus, nie idź do Frieda! On jest podejrzany! xD
Nie potrafisz zaopiekować się zwierzęciem, nie masz na to chęci ani środków - nie bierz czworonoga do domu. Nie potrafisz opiekować się dziećmi, to się tego kurwa nie podejmuj. Nienawidzę takich ludzi jak Minerva. Zdaję sobie sprawę, że to co nam tutaj przedstawiłaś odnośnie tej bohaterki jest tylko wierzchołkiem góry lodowej, nie mam za to pojęcia, czy jeszcze o niej usłyszymy, ale niech zgnije w piekle.
OdpowiedzUsuńNie ważne, co Twojego czytam, zawsze jestem pod wrażeniem opisów. Nawet nie wiem co mam pisać, bo powtarzanie w kółko, że jest cudnie i niesamowicie wydaje mi się już oklepane xD No, ale jest cudnie i niesamowicie :)
Zgadzam się z przedmówczynią, końcówka miażdży. Współczuję Lucy, wiem jak się czuje. Cóż, ja nie wybaczyłam do tej pory, jestem ciekawa, jak ona to rozegra. Czekam na kolejny z niecierpliwością ♥
O kurde, o kurde, o kurde!...
OdpowiedzUsuńNatsu zaczyna działać! TAK! To było bardzo słodkie; cieszę się, że Lucy choć na krótki moment zmiękła, ale nie można się zbyt wiele spodziewać po osobie, która czuje się dogłębnie zraniona. Myślałam, że osobiście udupię Minervę. Skatowała i dzieciaki, i psa. Suka jedna, no! Ktoś zniknie... Znowu grasz na emocjach! xD Czuję, że to może być Mest albo Gray... Bardzo podobają mi się miłosne wątki, które tu wplatasz, szczególnie Gray x Juvia; jakoś tak sobie ich upodobałam, hehe xD Cóż, życzę sporo weny i pozdrawiam Cię :D
Ohgood, początek taki onieśmielający. ;)
OdpowiedzUsuńWciąż nie ufam Gryderowi, a jednocześnie czuję do niego lekką sympatię. Gdyby mój luby obudził się i dowiedział, że w nocy wyszłam do przyjaciółki, chyba poprzewracałby mi w brzuchu kiszki. ;p Ale zlecenie, to zlecenie!
Uwielbiam Graya, naprawdę, pod każdym względem. Samo to jak go opisujesz sprawia, że chciałabym mieć takiego za męża, mówię najpoważniej w świecie. Zaskoczył mnie, gdy powiedział, że otrzymał broń. Myślałam, że będziesz się trzymać z dala od takich urządzeń, ale widzę, że klimat ZD wciąż pozostaje na swoim miejscu i jakoś mnie to cieszy.
Cholernie podobała mi się sytuacja w barze. Nie tylko podryw Fullbustera, ale też dialogi z barmanami. Sting wydawał się tak cholernie przyjemny, że sama chciałabym spotkać takiego człowieka. Te ich teksty były przezabawne, nawet gdy wtrącił się w nie Gray. xD Szkoda, że to koniec Stinga i Rouga, ale zważając na zakłądkę z bohaterami, wiem, ze jeszcze się z nimi spotkamy. :3 Tylko zastanawia mnie w jakich okolicznościach... No i stawiam znak zapytania nad kolegą, który oszpecił mu twarz. Kojarzę to tylko z jednym osobnikiem. ;)
Cała akcja dojazdu do Minervy była przeboska. Szczegolnie jak Lu skazana została na bagażnik. Scena z psem strasznie mnie rozczuliła i nawet gdy Gray potajemnie mordował Lucy wzrokie, nie było mijuż do śmiechu, bo spodziewałam się, że to nie koniec dramatu. Scena z chłopcami była zabójcza, wejście Laxusa również, oraz jego słowa. Tekst chłopca o Aniołkach był jak strzał prosto w serce. ;__;
No i Natsu, ten boski Natsu! Aż mną telepało jak ją tam dorwał, przez cały czas bałam się, że Lucy strzeli go w twarz. Widać, że słowa Dragneela są szczere, widać, ze się chłopak stara, ale prawda... Tak jak później napisałaś, przebaczyć jest naprawdę trudno. Podoba mi sie pomysł na "Heroine". Smutam, bo w tej części nie było zadnego wspomnienia. :(
Mam nadzieję, że z tym "dużo Natsu" nie oszukujesz. :3 Chciałabym go bardziej tutaj poznać. Weny Majako! <3
Po kilku (albo kilkunastu - nie wiem, nie potrafię liczyć :)) dniach przerwy, przeczytałam ten rozdział jeszcze raz, żeby nie zapomnieć, co tu się działo. I, ja - spostrzegawcza, zauważyłam, że w dopisku mówisz o błędach. A że, gdy czytałam ze skupieniem i ZROZUMIENIEM, zauważyłam kilka drobnych błędów, to postanowiłam, że je wypiszę.
OdpowiedzUsuńOd razu ostrzegam, że mistrzem z polskiego nie jestem, więc mogę nie mieć w kilku miejscach racji. Ale cóż począć - żaden człowiek nigdy nie jest nieomylny.
„Barman jednak nie wyglądał na typowego flirciarza, a na zwykłego, miłego chłopaka, tak samo jak jego milczący, wyglądający na naburmuszonego, partner zza lady“ - powtórzenie.
„— Szklankę szkockiej — odparła, podpierając brodę na splecionych dłoniach.
— No proszę — mruknął, sięgając po specjalną szkło do whiskey“. Przyznam, że przez chwilę zastawiałam się, co to jest specjalne szkło do whiskey...
„Adrenalina powoli ją puszczała, zamieniając się na miejsce ze zmęczeniem i ospałością“. Adrenalina puszczała? Coś jest chyba nie tak, Mayako.
„— Popełniłem błąd i nie jestem w stanie się z niego wytłumaczyć. Straciłem wszystko co miałem, sądząc, że moje wybory były słuszne. Żałuję tego, rozumiesz? — Podniosła wzrok. Obiegła nim jego twarz, która, jak mniemała, naprawdę zdążyła zmężnieć. (…)“ Zdaje mi się, że wypowiedź Natsu powinna zaczynać się od nowego akapitu, ponieważ wcześniej opisywane są ich dawne relacje. I od słów „podniosła wzrok“ także należałoby akapit wstawić, bo to, że Lucy podniosła wzrok i przyglądała się chłopakowi, nijak ma się do jego wcześniejszych słów.
To będzie na tyle :D. Nie mam zielonego pojęcia, czy się nie pomyliłam, ale co tam. Najważniejsze są dobre chęci, prawda?
Muszę przyznać, że kiedy czytałam opisy, nie mogłam powstrzymać podziwu. Ja NIENAWIDZĘ opisywania i dla mnie to mordęga, a u ciebie - po prostu sama przyjemność!
Nie mogę się już doczekać najbliższego rozdzialiku. Dzięki za info o długości, zapytałam z czystej ciekawości, ale zamurowało mnie, gdy zobaczyłam, ile tego jest... O.o
Pozdrawiam, kochana Kayo <3
No i to sobie naprawdę cholernie cenię! :3 I już się odnoszę!
UsuńBłąd namber łan: ja mam wieczny problem z powtórzeniami. xD
Błąd namber tu: tam jest literówka, o ja zła. xD A co do specjalnego szkła: mam nawyk co do używania zmyślnych metafor, epitetów etc. Pisząc "specjalne szkło" miałam na myśli te takie specjalne, szerokie szklanki do whiskey. Podobno ludzie, którzy cenią sobie rudą, nie wypiją jej z innej szklanki. ;__; A czasem również potocznie na szklanki — czy to do herbaty, czy soku, czy piwa — mówi się właśnie szkło.
Błąd namber drzewo (XD): Okej, okej... Tu poleciałam z kolokwializmem, już to poprawiam. xD
Błąd namber for: w sumie masz rację, trochę przesadziłam, wściubiając to wszystko w jeden akapit. :C Jeżeli poprawię to na blogerze, to rozjedzie mi akapity, więc gdy tylko będę miała możliwość dostać się do dokumentów google, to to ogarnę. :D
Dziękuję Ci Kayo! Chyba będę musiała skracać te rozdziały, żeby was nie męczyć, bo to tylko odtrąca czasem czytelników. xD A co do wypominania błędów, to naprawdę nie jestem z tych, co się o to denerwują. Dlatego cieszę się, że przystałaś na moją prośbę. :3
Zawsze pomocna! xD Domyśliłam się tego szkła, ale wtedy mi szczęśliwą nie poasowało, noale! Mi bez różnicy z jakiej szklanki coś piję.
UsuńDo długości NIC A NIC nie mam! Wręcz przeciwnie! Chociaż zgadzam się, że niektórych to (niestety) odstrasza...
No no nooo jest coraz lepiej! Nie mogłam się oderwać. Niby akcji nie ma mega dużo, jednak to co piszesz jest baaardzo wciągające i z każdą linijką chce się coraz więcej.
OdpowiedzUsuńNa prawdę Gray i Lucy to dobry duet, ale tylko do pracy! Gray musi być z Juvią :)
Muszę przyznać, że rozkleiłam się czytając ten rozdział. Szczególnie chodzi mi o ostatnią scenę z Natsu i Lucy. Tak bardzo chcę się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi! Więc lecę czytać dalej, ślę wenę na kolejne rozdziały ;)
Pozdrawiam.
naprawdę*
UsuńBrawo mała zasłużył sobie
OdpowiedzUsuńCierpię razem z Natsu </3
OdpowiedzUsuń